Grudzień, 2014
Czym jest walka?
Ogromną siłą, dążeniem do zwycięstwa, drogą prowadzącą przez nierówny bruk, wspinaczką na najwyższy szczyt, pozbywaniem się własnych słabości, wmówieniem sobie, że założony cel jest możliwy do zrealizowania, pokonaniem bólu, strachu i własnych lęków? Każdy interpretuje walkę jako coś innego. Dla każdego symbolem walki jest inna cecha charakteru, dzięki której łatwiej jest zwyciężyć. Dla każdego walka przypisywana jest czemuś wyjątkowemu. Walka to zazwyczaj spektakularne widowisko ku uciesze zgromadzonej widowni, która dopingiem wspomaga swojego faworyta. Nie walczy się po to, by ponieść sromotną porażkę, ale po to, by wrócić z tarczą, z wieczną chwałą, z uwielbieniem tłumu. Walczący nie może patrzeć w tył, nie może litować się nad przegranymi, nad tymi, którzy zostają za naszymi plecami, którzy poddają się w połowie drogi do celu, którzy nie mają tyle siły, by dotrzeć do końca walki, którzy są niegodni tego, by stanąć na najwyższym stopniu podium.
Czym walka była dla Aleksandry, Olimpii i Grzegorza?
Była walką o szczęście. Walczyli wszyscy. Począwszy od chorej Oli, poprzez zatroskanego Grzesia, po Olimpie, która ściskała swoje drobne dłonie i nie pozwalała, by jej kochana mamusia kiedykolwiek zwątpiła w postawiony sobie cel. Bywało wiele dni, gdy Ola była na skraju zwątpienia, gdy całkowicie się załamywała, gdy nie wiedziała już, czy chce dalej walczyć. Jednak wtedy obok jej szpitalnego łóżka pojawiała się jej mała latorośl, chwytała za dłoń i powtarzała, że nie może się poddać, że musi walczyć, że nie może jej zostawić. Te słowa wlewały w nią energię, moc, siłę by walczyć, by dotrzeć do celu, by stanąć kiedyś na szczycie i powiedzieć "zrobiłam to, pokonałam swoje troski, dotarłam do celu". W chwilach, gdy było dobrze uwielbiała słuchać godzinami, jak dziewczynka opowiada jej, co w szkole, jak zagrał tata, co u cioci Ali i wujka Bartka. Uwielbiała słuchać pięknego głosiku swojego dziecka, uwielbiała widzieć uśmiechającego się Grzegorza i jego iskrzące się do niej oczy, uwielbiała zerkać ukradkiem w małe lustro w sali, gdy na jej szpitalnym łóżku z jednej z stron siedział rozgrywający, a z drugiej jej mała wierna kopia. Uwielbiała te chwile, bo czuła, że wreszcie tworzą prawdziwą rodzinę. Wiedziała wtedy, że się jej uda, że osiągnie wyznaczony sobie cel.
Dla każdego zwycięzcy stanie na najwyższym stopniu podium, na szczycie jest najlepszym uczuciem, jakie kiedykolwiek jest mu dane doświadczyć, jakie może ofiarować mu zadośćuczynienie za lata wyrzeczeń, trudu, drogi "pod górkę". Wytrwanie i dotarcie do wyznaczonego miejsca pozwala osiągnąć ten wymarzony stan, to uderzenie endorfin do mózgu, to ciepło i radość rozchodzące się po całym organizmie. Wyznaczony cel, to tylko metaforycznie nazwanie czegoś, czego ludzki mózg nie jest w stanie pojąć, czego nie jest w stanie sobie racjonalnie wytłumaczyć, czemu nie jest w stanie przypisać jednej i tej samej dla każdego definicji, czemu wyznaczony początkowo cel zmienia się w trakcie trwania drogi do niego w coś innego, co zmienia swoje priorytety. Jednak kiedy już osiągnie się to, co pierwotnie miało być sukcesem czuje się nieopisaną słowami radość, euforię, spełnienie.
Celem było wyjście z choroby, powrót do zdrowia, powrót do przeszłości, która mogła nigdy się nie skończyć, jednak czy wtedy dalej byliby tak mocno ze sobą związani, czy nadal potrafiliby okazywać sobie uczucia, czy nadal trwaliby jako rodzina, jak czynią to teraz? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Stracili masę czasu, jednak te chwile, gdy walczyli wszyscy razem zdołały nadrobić cały stracony czas. Moment, w którym lekarz powiedział, to koniec pani walki, wygrała pani, wprowadził w ich życie euforię, radość, uśmiech. Pokazał im, że mogą być szczęśliwi, że zasługują na szczęście, że razem to szczęście mogą osiągnąć, że w każdej sytuacji będą mieć siebie, pomocną dłoń obok.
- Tak dawno nie byliśmy nigdzie sami. - Grzesiek szeptał wprost do ucha swojej żony, kiedy to leżeli w swoim łożu małżeńskim, Olimpia przebywała jeszcze na obozie siatkarskim, a Mateuszek na tygodniowych wakacjach z dziadkami nad polskim morzem. - Kocham Cię.
- Dziękuję, Grzesiu... - rozgrywający już miał otworzyć usta, by samemu podziękować, jednak małżonka szybko zamknęła mu usta pocałunkiem, a po chwili kontynuowała. - Dziękuję, że pojawiłeś się w moim życiu te kilkanaście lat temu, że namieszałeś w nim, że dałeś mi Olimpię, potem po latach Mateusza. Dziękuję nawet za te chwile, które przez ciebie przepłakałam, bo zmotywowały mnie do tego, by cię odnaleźć, powiedzieć prawdę, dać nam szansę. - W jej oczach zaczęły pojawiać się łzy. - Dziękuję za nieopisaną radość, a jednocześnie przeraźliwy ból, który rekompensowany był w momencie, gdy w moich ramionach lądowała Olimpia czy Mati. Bez ciebie nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem teraz, nie byłabym tą samą osoba, jaką się dzięki tobie stałam, nie miałabym tak wspaniałej rodziny, gdybyś się wtedy nie pojawił. Zawdzięczam ci wszystko to, co osiągnęłam. - Przyciągnęła mężczyznę do siebie, wtuliła się w niego najmocniej, jak tylko potrafiła, a w myślach przemknęła jej myśl, że mogłaby w jego ramionach spędzić już każdą chwilę swojego życia, że mogłaby nawet w nich zamknąć oczy już na zawsze. Była pewna tego, że odnalazła swoje miejsce na Ziemi, nie ważne w jakim zakątku świata, ważne by trwać przy jego boku, w jego ramionach.
Hipnoza. To chyba odpowiednie słowo opisujące to wszystko, co już od kilkunastu lat dzieje się w ich duszach, sercach, umysłach. Tak wiele przeżyć, których nie da się zapomnieć, których nie da się samoistnie wymazać z pamięci. Tysiące emocji kłębiących się w ich relacji przez szmat czasu, który przetrwali razem jak i osobno. Miliony ukradkowych spojrzeń, które z początku peszyły, by później dodawać odwagi, pewności siebie, uśmiechu na twarzy. Ironia losu. Przecież kiedyś ledwo ukradkowo spoglądali sobie w oczy, a teraz robią to codziennie rano, po południu, wieczorem, późno w nocy, uwielbiają tę formę bliskości. Miłość była w stanie pokazać im prawdziwe wartości w życiu, była w stanie przedstawić rodzinę na pierwszy plan i kazać to o nią walczyć do końca. Miłość przesłoniła im wszystkie wspólne troski i smutki, na które nie mieli wpływu, jednak razem łatwiej było im je rozwiązać. To skarb mieć obok osobę, która potrafi cię zrozumieć, pomóc, ochronić w swoich ramionach. Skarbem są oni sami, jak i dwoje dzieci, które zrodziły się z wyjątkowego uczucia swoich rodziców. Uczucia, które jest w stanie przetrwać już chyba wszystko...
The End?
***
Witamy :D
No właśnie, czy to jest już koniec?
Nie chcemy Wam tego zdradzać, jednak już na tygodniu dowiecie się wszystkiego.
Olimpia zrobi Wam niespodziankę, jak to ma w zwyczaju.
Maniek kazała napisać, że 3/4 treści napisana jest przez Dzuzeppe, ale chyba to przemilczymy :P Najważniejsze jest to, że obie dotrwałyśmy do końca tej historii, że jest to już nasz kolejny wspólny projekt i że wreszcie po półtora roku znajomości możemy publikować dla Was ten wyjątkowy post razem, DOSŁOWNIE! :D
Wyjątkowo stało się tak, że chyba obie nie uronimy ani jednej łzy z powodu publikacji epilogu no chyba, że ze śmiechu, który wzajemnie słyszymy :D
Dziś przyszło nam coś zakończyć, jednak nasze głowy nie mają tego w zwyczaju.
Dlatego chciałybyśmy podziękować Wam wszystkim za słowa otuchy w komentarzach,
za obecność razem z nami podczas tych trudnych dni, gdy musiałyśmy pisać rozdziały,
a pomysłów nie było oraz przepraszamy, że rozdziały nie były regularne,
że potrafiłyśmy rozciągnąć publikację 17 wpisów na 11 miesięcy :P
Tak jakoś wyszło xD
Rozpiera nas energia, radość i euforia z powodu czegoś, o czym Wy jeszcze nie wiecie :D
Nie wiemy już co pisać, co obie zgodnie stwierdziłyśmy xD
Oczekujcie nas jeszcze razem, bo my się nie skończyłyśmy jeszcze,
o czym się jeszcze dowiecie :D
No ale paple jesteśmy :D
Ściskamy, Całujemy, Pozdrawiamy,
Maniek&Dzuzeppe
DzuzeppePisze / Ask.D. / Ask.M. / Popiwczak
Jak to jest, osiągnąć wyznaczony sobie cel?
Dla każdego zwycięzcy stanie na najwyższym stopniu podium, na szczycie jest najlepszym uczuciem, jakie kiedykolwiek jest mu dane doświadczyć, jakie może ofiarować mu zadośćuczynienie za lata wyrzeczeń, trudu, drogi "pod górkę". Wytrwanie i dotarcie do wyznaczonego miejsca pozwala osiągnąć ten wymarzony stan, to uderzenie endorfin do mózgu, to ciepło i radość rozchodzące się po całym organizmie. Wyznaczony cel, to tylko metaforycznie nazwanie czegoś, czego ludzki mózg nie jest w stanie pojąć, czego nie jest w stanie sobie racjonalnie wytłumaczyć, czemu nie jest w stanie przypisać jednej i tej samej dla każdego definicji, czemu wyznaczony początkowo cel zmienia się w trakcie trwania drogi do niego w coś innego, co zmienia swoje priorytety. Jednak kiedy już osiągnie się to, co pierwotnie miało być sukcesem czuje się nieopisaną słowami radość, euforię, spełnienie.
Jak to było, gdy rodzina Łomaczów osiągnęła swój wyznaczony cel?
Celem było wyjście z choroby, powrót do zdrowia, powrót do przeszłości, która mogła nigdy się nie skończyć, jednak czy wtedy dalej byliby tak mocno ze sobą związani, czy nadal potrafiliby okazywać sobie uczucia, czy nadal trwaliby jako rodzina, jak czynią to teraz? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Stracili masę czasu, jednak te chwile, gdy walczyli wszyscy razem zdołały nadrobić cały stracony czas. Moment, w którym lekarz powiedział, to koniec pani walki, wygrała pani, wprowadził w ich życie euforię, radość, uśmiech. Pokazał im, że mogą być szczęśliwi, że zasługują na szczęście, że razem to szczęście mogą osiągnąć, że w każdej sytuacji będą mieć siebie, pomocną dłoń obok.
***
"Just say you love me, just for today"
"Just say you love me, just for today"
Sierpień, 2015
Każdy człowiek ma swój niepowtarzalny i wyjątkowy dzień, który zapamięta do końca swoich dni. Dla niektórych jest to data narodzin dziecka, pierwsze spotkanie z najlepszym przyjacielem czy swoją miłością, śmierć bliskiej osoby. Dla nich najważniejszych dat jest kilka. Pierwsze wspólne spotkanie, narodziny Olimpii, ponowne spotkanie, przeszczep, powrót do zdrowia. Wreszcie dzień dzisiejszy, który na pewno dołączy do całej kolekcji wspomnień. Dziś staną się rodziną wobec Boga. Staną na ślubnym kobiercu i powiedzą sobie sakramentalne "tak". To dziś również przyjdzie im pokazać pierwszy raz tak szerokiemu gronu, że są ze sobą szczęśliwi i niczego, co się wydarzyło przez te kilka lat, odkąd byli młodymi, nie myślącymi gówniarzami, nie żałują. Podświadomie na tę chwilę czekali już od samego początku, od momentu pierwszego spotkania, gdy przez ich głowy przebłysnęła wizja dzisiejszego dnia, gdy zobaczyli swoje przeznaczenie, które udało im się po wielu niepowodzeniach osiągnąć.
Niepewność goszcząca w spojrzeniu, sposobie chodzenia, uśmiechu, mowie zdradzała ich nerwy, które były przeogromne, spotęgowane dodatkowo tłumem, który zdążył się już zgromadzić w kościele, do którego już za kilka minut mieli wejść, a wyjść już jako małżeństwo. Nie spodziewali się, że takie okoliczności wpłyną tak mocno na nich. Przecież to tylko ślub, zwykł mówić jeszcze kilka dni temu Grzesiek. Podpisanie papierka i po sprawie, odpowiadała mu Ola. Pan Jezus już wie, że się kochacie, bo nam ciebie zostawił mamusiu, wtórowała młoda Łomaczówna. To właśnie Olimpia trzymała ich jakoś w ryzach razem z wujkiem Maćkiem i ciocią Alą, którzy dzielnie piastowali rolę druhny i drużby pary młodej. Dziewczynka natomiast całą ceremonię spędziła między jednymi dziadkami a drugimi, których dopiero co poznała, lecz pokochała tak samo, jak tych, którzy niemalże wychowywali ją, gdy Ola uczyła się i studiowała. Dziewczynka wreszcie dostała to, na co zasługiwała od dnia swoich narodzin, aczkolwiek nie było jej to dane. Dostała szczęśliwą rodzinę, mamę i tatę, dwie babcie i dwóch dziadków, kilkanaście cioć i wujków, kuzynów, kuzynek i resztę rodziny.
- Tatusiu, a czy teraz będziesz mnie już do woli rozpieszczał? - Olimpia powiedziała na głos, gdy tylko jej rodzice opuścili budynek Kościoła.
- Nic się nie zmieni, dziecko! - pogroziła jej przed oczami Ola.
- Oj kochanie - Grzegorz ucałował swą żonę, by ta przestała już gadać. Przepuścił ją przodem, by wygodnie ulokowała się w limuzynie. - Pomyślimy nad tym, córeczko - wyszeptał na ucho swojemu dziecku, ucałował w czubek głowy i radośnie pozwolił jej na przedostanie się do środka pojazdu.
Ola słyszała wszystko doskonale, jednak nie miała serca, by przerywać chwile "tajemniczej" rozmowy między dwoma najważniejszymi osobami w jej życiu, nie wybaczyłaby sobie tego. Kochała tę dwójkę najbardziej na świecie. Mężczyznę już od ponad dziesięciu lat, a swoją młodszą kopię od momentu, gdy usłyszała, jak mocno i równo bije jej serduszko. Świadomość, że już za kilka miesięcy będzie mogła trzymać w ramionach drugiego malca, że jej mąż będzie mógł patrzeć, jak jej ciało zmienia się podczas ciąży, jak jej brzuch będzie rósł, jak maleństwo będzie wesoło się poruszać, a oni oboje będą to czuć, powoduje w niej nieopisaną słowami euforię, której od dawna już nie przeżyła. Wiadomość o drugiem dziecku chce przekazać swojemu mężowi w wyjątkowym momencie, kiedy spontanicznie o tym zadecyduje. Teraz najważniejszy jest dla niej uśmiech wymalowany na twarzach córki i mężczyzny swojego życia.
Tak długo na to czekał, tak wiele lat musiało minąć, by wreszcie stanęli na ślubnym kobiercu, powiedzieli sobie sakramentalne "tak" i mogli już prawnie tworzyć rodzinę. Cieszyło go to, jak jego dwa najważniejsze skarby przytulają się do siebie, jak jego córka muska pocałunkiem policzek swojej matki. Oszalał na ich punkcie. Olę kochał od zawsze, nawet, gdy nie byli razem, długo nie mógł o niej zapomnieć, a wszystko inne kobiety zawsze były od niej gorsze. Olimpia znalazła swojej miejsce w jego sercu, gdy tylko stanęła w jego drzwiach z białym labradorem przy nodze i powiedziała, że jest jego córką. Z perspektywy czasu dziękuje sobie samemu, że uwierzył tej małej dziewczynce, że postanowił zająć się nią, zaopiekować i cierpliwie czekać, aż prawda wyjdzie na jaw, kto jest jej matką. Nie potrafi jednak wybaczyć sobie tego, że nie zdołał wcześniej wydedukować tego powiązania między dwoma paniami na literę O.
Huczne przywitanie przez rodziców, głośne "sto lat" odśpiewane przez ponad dwustu weselnych gości, rozchodzące się na kilkaset metrów "gorzko, gorzko!", tradycyjny weselny rosół, a potem schabowy z ziemniakami, powtórne zbiorowe najlepsze życzenia, przyśpiewki zespołu, krążącego pośród kilku długich stołów, przy których zasiadają zaproszeni goście, rodzina, przyjaciele, śmiech Olimpii siedzącej chwilowo między swoimi rodzicami. To wszystko jest takie, jak wszędzie, jak na każdym innym weselu. Wreszcie następuje chwila na pierwszy wspólny taniec. Dwoje ludzi, którym nie są potrzebne już słowa, by okazać sobie uczucie, którym się darzą. Wystarczy im jedynie swoja własna obecność, spojrzenia prosto w oczy, splecione dłonie, usta pogrążone w pocałunku. Wszystko to jest ich własną, niepowtarzalną magią, której nikt nie jest w stanie im odebrać.
- Będziesz tatusiem - wyszeptała wprost do ucha swojemu mężowi.
- Już nim jestem, kochanie - ucałował subtelnie jej usta. - Od ośmiu lat jestem ojcem Olimpii, choć wiem o tym od niespełna dwóch. Ale jestem również ojcem tego maluszka, który rozwija się tu, w twoim ciele - dotknął jej płaskiego jeszcze brzucha, uśmiechnął się i jeszcze raz ucałował jej wargi.
- Jak? - Ola była jedynie tylko tyle powiedzieć, była w szoku.
- To, że nie było mnie ostatnimi czasy w domu, nie oznacza, że nie mam swojego małego sprzymierzeńca, który powie mi, że mama się źle czuje, że je wszystko za dwoje albo w rożnych kombinacjach. A dodatkowo widziałem, jak zachowywała się Ala w pierwszych miesiącach ciąży - uśmiechnął się uroczo, a po skończeniu się utworu poprosił o mikrofon i przekazał radosną wiadomość wszystkim zgromadzonym.
***Niepewność goszcząca w spojrzeniu, sposobie chodzenia, uśmiechu, mowie zdradzała ich nerwy, które były przeogromne, spotęgowane dodatkowo tłumem, który zdążył się już zgromadzić w kościele, do którego już za kilka minut mieli wejść, a wyjść już jako małżeństwo. Nie spodziewali się, że takie okoliczności wpłyną tak mocno na nich. Przecież to tylko ślub, zwykł mówić jeszcze kilka dni temu Grzesiek. Podpisanie papierka i po sprawie, odpowiadała mu Ola. Pan Jezus już wie, że się kochacie, bo nam ciebie zostawił mamusiu, wtórowała młoda Łomaczówna. To właśnie Olimpia trzymała ich jakoś w ryzach razem z wujkiem Maćkiem i ciocią Alą, którzy dzielnie piastowali rolę druhny i drużby pary młodej. Dziewczynka natomiast całą ceremonię spędziła między jednymi dziadkami a drugimi, których dopiero co poznała, lecz pokochała tak samo, jak tych, którzy niemalże wychowywali ją, gdy Ola uczyła się i studiowała. Dziewczynka wreszcie dostała to, na co zasługiwała od dnia swoich narodzin, aczkolwiek nie było jej to dane. Dostała szczęśliwą rodzinę, mamę i tatę, dwie babcie i dwóch dziadków, kilkanaście cioć i wujków, kuzynów, kuzynek i resztę rodziny.
- Tatusiu, a czy teraz będziesz mnie już do woli rozpieszczał? - Olimpia powiedziała na głos, gdy tylko jej rodzice opuścili budynek Kościoła.
- Nic się nie zmieni, dziecko! - pogroziła jej przed oczami Ola.
- Oj kochanie - Grzegorz ucałował swą żonę, by ta przestała już gadać. Przepuścił ją przodem, by wygodnie ulokowała się w limuzynie. - Pomyślimy nad tym, córeczko - wyszeptał na ucho swojemu dziecku, ucałował w czubek głowy i radośnie pozwolił jej na przedostanie się do środka pojazdu.
Ola słyszała wszystko doskonale, jednak nie miała serca, by przerywać chwile "tajemniczej" rozmowy między dwoma najważniejszymi osobami w jej życiu, nie wybaczyłaby sobie tego. Kochała tę dwójkę najbardziej na świecie. Mężczyznę już od ponad dziesięciu lat, a swoją młodszą kopię od momentu, gdy usłyszała, jak mocno i równo bije jej serduszko. Świadomość, że już za kilka miesięcy będzie mogła trzymać w ramionach drugiego malca, że jej mąż będzie mógł patrzeć, jak jej ciało zmienia się podczas ciąży, jak jej brzuch będzie rósł, jak maleństwo będzie wesoło się poruszać, a oni oboje będą to czuć, powoduje w niej nieopisaną słowami euforię, której od dawna już nie przeżyła. Wiadomość o drugiem dziecku chce przekazać swojemu mężowi w wyjątkowym momencie, kiedy spontanicznie o tym zadecyduje. Teraz najważniejszy jest dla niej uśmiech wymalowany na twarzach córki i mężczyzny swojego życia.
Tak długo na to czekał, tak wiele lat musiało minąć, by wreszcie stanęli na ślubnym kobiercu, powiedzieli sobie sakramentalne "tak" i mogli już prawnie tworzyć rodzinę. Cieszyło go to, jak jego dwa najważniejsze skarby przytulają się do siebie, jak jego córka muska pocałunkiem policzek swojej matki. Oszalał na ich punkcie. Olę kochał od zawsze, nawet, gdy nie byli razem, długo nie mógł o niej zapomnieć, a wszystko inne kobiety zawsze były od niej gorsze. Olimpia znalazła swojej miejsce w jego sercu, gdy tylko stanęła w jego drzwiach z białym labradorem przy nodze i powiedziała, że jest jego córką. Z perspektywy czasu dziękuje sobie samemu, że uwierzył tej małej dziewczynce, że postanowił zająć się nią, zaopiekować i cierpliwie czekać, aż prawda wyjdzie na jaw, kto jest jej matką. Nie potrafi jednak wybaczyć sobie tego, że nie zdołał wcześniej wydedukować tego powiązania między dwoma paniami na literę O.
Huczne przywitanie przez rodziców, głośne "sto lat" odśpiewane przez ponad dwustu weselnych gości, rozchodzące się na kilkaset metrów "gorzko, gorzko!", tradycyjny weselny rosół, a potem schabowy z ziemniakami, powtórne zbiorowe najlepsze życzenia, przyśpiewki zespołu, krążącego pośród kilku długich stołów, przy których zasiadają zaproszeni goście, rodzina, przyjaciele, śmiech Olimpii siedzącej chwilowo między swoimi rodzicami. To wszystko jest takie, jak wszędzie, jak na każdym innym weselu. Wreszcie następuje chwila na pierwszy wspólny taniec. Dwoje ludzi, którym nie są potrzebne już słowa, by okazać sobie uczucie, którym się darzą. Wystarczy im jedynie swoja własna obecność, spojrzenia prosto w oczy, splecione dłonie, usta pogrążone w pocałunku. Wszystko to jest ich własną, niepowtarzalną magią, której nikt nie jest w stanie im odebrać.
- Będziesz tatusiem - wyszeptała wprost do ucha swojemu mężowi.
- Już nim jestem, kochanie - ucałował subtelnie jej usta. - Od ośmiu lat jestem ojcem Olimpii, choć wiem o tym od niespełna dwóch. Ale jestem również ojcem tego maluszka, który rozwija się tu, w twoim ciele - dotknął jej płaskiego jeszcze brzucha, uśmiechnął się i jeszcze raz ucałował jej wargi.
- Jak? - Ola była jedynie tylko tyle powiedzieć, była w szoku.
- To, że nie było mnie ostatnimi czasy w domu, nie oznacza, że nie mam swojego małego sprzymierzeńca, który powie mi, że mama się źle czuje, że je wszystko za dwoje albo w rożnych kombinacjach. A dodatkowo widziałem, jak zachowywała się Ala w pierwszych miesiącach ciąży - uśmiechnął się uroczo, a po skończeniu się utworu poprosił o mikrofon i przekazał radosną wiadomość wszystkim zgromadzonym.
Lipiec, 2021
- Dziękuję, Grzesiu... - rozgrywający już miał otworzyć usta, by samemu podziękować, jednak małżonka szybko zamknęła mu usta pocałunkiem, a po chwili kontynuowała. - Dziękuję, że pojawiłeś się w moim życiu te kilkanaście lat temu, że namieszałeś w nim, że dałeś mi Olimpię, potem po latach Mateusza. Dziękuję nawet za te chwile, które przez ciebie przepłakałam, bo zmotywowały mnie do tego, by cię odnaleźć, powiedzieć prawdę, dać nam szansę. - W jej oczach zaczęły pojawiać się łzy. - Dziękuję za nieopisaną radość, a jednocześnie przeraźliwy ból, który rekompensowany był w momencie, gdy w moich ramionach lądowała Olimpia czy Mati. Bez ciebie nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem teraz, nie byłabym tą samą osoba, jaką się dzięki tobie stałam, nie miałabym tak wspaniałej rodziny, gdybyś się wtedy nie pojawił. Zawdzięczam ci wszystko to, co osiągnęłam. - Przyciągnęła mężczyznę do siebie, wtuliła się w niego najmocniej, jak tylko potrafiła, a w myślach przemknęła jej myśl, że mogłaby w jego ramionach spędzić już każdą chwilę swojego życia, że mogłaby nawet w nich zamknąć oczy już na zawsze. Była pewna tego, że odnalazła swoje miejsce na Ziemi, nie ważne w jakim zakątku świata, ważne by trwać przy jego boku, w jego ramionach.
Hipnoza. To chyba odpowiednie słowo opisujące to wszystko, co już od kilkunastu lat dzieje się w ich duszach, sercach, umysłach. Tak wiele przeżyć, których nie da się zapomnieć, których nie da się samoistnie wymazać z pamięci. Tysiące emocji kłębiących się w ich relacji przez szmat czasu, który przetrwali razem jak i osobno. Miliony ukradkowych spojrzeń, które z początku peszyły, by później dodawać odwagi, pewności siebie, uśmiechu na twarzy. Ironia losu. Przecież kiedyś ledwo ukradkowo spoglądali sobie w oczy, a teraz robią to codziennie rano, po południu, wieczorem, późno w nocy, uwielbiają tę formę bliskości. Miłość była w stanie pokazać im prawdziwe wartości w życiu, była w stanie przedstawić rodzinę na pierwszy plan i kazać to o nią walczyć do końca. Miłość przesłoniła im wszystkie wspólne troski i smutki, na które nie mieli wpływu, jednak razem łatwiej było im je rozwiązać. To skarb mieć obok osobę, która potrafi cię zrozumieć, pomóc, ochronić w swoich ramionach. Skarbem są oni sami, jak i dwoje dzieci, które zrodziły się z wyjątkowego uczucia swoich rodziców. Uczucia, które jest w stanie przetrwać już chyba wszystko...
***
The End?
***
Witamy :D
No właśnie, czy to jest już koniec?
Nie chcemy Wam tego zdradzać, jednak już na tygodniu dowiecie się wszystkiego.
Olimpia zrobi Wam niespodziankę, jak to ma w zwyczaju.
Maniek kazała napisać, że 3/4 treści napisana jest przez Dzuzeppe, ale chyba to przemilczymy :P Najważniejsze jest to, że obie dotrwałyśmy do końca tej historii, że jest to już nasz kolejny wspólny projekt i że wreszcie po półtora roku znajomości możemy publikować dla Was ten wyjątkowy post razem, DOSŁOWNIE! :D
Wyjątkowo stało się tak, że chyba obie nie uronimy ani jednej łzy z powodu publikacji epilogu no chyba, że ze śmiechu, który wzajemnie słyszymy :D
Dziś przyszło nam coś zakończyć, jednak nasze głowy nie mają tego w zwyczaju.
Dlatego chciałybyśmy podziękować Wam wszystkim za słowa otuchy w komentarzach,
za obecność razem z nami podczas tych trudnych dni, gdy musiałyśmy pisać rozdziały,
a pomysłów nie było oraz przepraszamy, że rozdziały nie były regularne,
że potrafiłyśmy rozciągnąć publikację 17 wpisów na 11 miesięcy :P
Tak jakoś wyszło xD
Rozpiera nas energia, radość i euforia z powodu czegoś, o czym Wy jeszcze nie wiecie :D
Nie wiemy już co pisać, co obie zgodnie stwierdziłyśmy xD
Oczekujcie nas jeszcze razem, bo my się nie skończyłyśmy jeszcze,
o czym się jeszcze dowiecie :D
No ale paple jesteśmy :D
Ściskamy, Całujemy, Pozdrawiamy,
Maniek&Dzuzeppe
DzuzeppePisze / Ask.D. / Ask.M. / Popiwczak
Dobrze, że jednak wszystko się szczęśliwe zakończyło. Nie tylko Ola wygrała walkę o życie, ale również o swoje szczęście.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie! Świetny rozdział! Świetne zakończenie! Nie wiem co jeszcze mam powiedzieć jestem zachwycona. Jakoś za szybko mi się to skończyło to powiadanie. Zapraszam do mnie na chwilauwagi.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDziękuję za takie zakończenie ;)
OdpowiedzUsuńJuż miałam pomarudzić, że brakowało mi kilku wątków itd. ale z drugiej strony dobrze, że nie postanowiłyście upartej bądź co bądź Olki uśmiercić. Tak jest dobrze, pięknie i świetnie ;)
Macie szczęście, że zakończenie jest szczęśliwe ;)
OdpowiedzUsuńLubię szczęśliwe zakończenia i szczęśliwe chwile, bo to choć na chwilę może człowieka oderwać od szarości dnai codziennego!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ola wygrała walkę o życie.
OdpowiedzUsuńCiesze się, że Ola, Grzesie i Olimpia w końcu tworzą rodzinę dzięki sakramentalnemu tak.
Pojawił się też Mateuszek, drugi owoc miłości Grzesia i Oli :)
W końcu wszystko układa się tak jak powinno być od początku.
Pozdrawiam :)
Troszku inny koniec. Koniec, który jest czegoś innego początkiem.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ola wygrała z białaczką, że wygrała miłość i spełnienie.
Mimo, że ich miłość była przewrotna z licznymi upadkami, potrafiła wygrać. Dzuzeppe, czy aby to pisała współautorka? ;p Bo Ty lubisz psuć a nie scalać ;p haha
Mimo, tych kryzysów jest happy end, więc jestem zadowolona :P
Ściskam :*
A tu Cię muszę zaskoczyć :D
UsuńWszyściutko w tym epilogu napisałam ja :P
Jak widać trochę tego szczęścia pozwoliłam im mieć, ale jak będzie w kontynuacji..?
Dowiesz się w przyszłości :P
Całuję :*
:)
OdpowiedzUsuń