poniedziałek, 16 czerwca 2014

14. "Wrócimy, kiedy ja będę na to gotowa..."

Grzesiek.
 
Przez 6 godzin jechał do Warszawy mając nadzieje, że spotka Ole. Zrozumiał, że nie może jej ponownie stracić, tym bardziej Olimpii. Jego mała córeczka, która kocha najmocniej na świecie, która obróciła jego życie o 180 stopni, która wprowadziła radość i śmiech w szarą rzeczywistość, nie pozwoli, żeby tak po prostu zniknęła. Wpierw poczuł się, jakby to specjalnie Olka zabrała mu Małą, jakby chciała ją ukraść. Ale ona to zrobiła z miłości do ich obojga, do dwójki ludzi, których kocha, bo tego jest pewien. Zrobiła to, aby Olimpia miała ojca przez tą malutką chwilę ale i na każdy kolejny dzień w przyszłości, bo z dnia na dzień Oli może zabraknąć. Ma białaczkę, wszystko może się zmienić, a on znowu nie zareagował, nie odkrył sam prawdy, popełniał kolejny błąd za błędem! Nie rozpoznał miłości swojego życia, matki swojego dziecka i nie pomógł jej, gdy tego potrzebowała. 

- Maciek, powtórz mi adres zamieszkania swoich rodziców - mówi od razu, szczędząc sobie czasu na przywitanie.
- Poznańska 14. Mówię ci, że oni nie wiedzą, gdzie są dziewczyny.
- Nieistotne - rozłączył się, rzucając telefon na siedzenie obok. Był już w centrum Warszawy, gdzie korki, dźwięki klaksonów samochodowych i krzyki przechodni są nie do zniesienia. Natłok myśli przerósł jego umysł, czuł się, jakby ktoś wcześniej wymazał mu pamięć, a teraz te wspomnienia wracają z podwojoną siłą.

Maciek miał bardzo podobny głos do Oli, wyglądali jak bliźniacy. Jednak różnili się charakterami, Maciek był pewny siebie, silny, mówił prawdę, nie owijał w bawełnę, a Olka to było jego przeciwieństwo, od młodości. Dziwnie rozmawiało się z bratem swojej byłej dziewczyny, tym bardziej na temat jej choroby. Wtedy zrozumiał, że Ola zrobiła to z miłości do niego samego, do Olimpii. Zrozumiał, że chciała dla nich jak najlepiej, chciała pozwolić im na normalne życie po swojej możliwej śmierci. Chciała zapewnić córce dom rodzinny. Poczuł nagle silniejszy ból od tego psychicznego, gdyż odczuł go na własnej skórze. Zderzył się z kierowcą nowego Fiata 500L przez swoje zadumanie.

- Czemu, do kurwy nędzy, akurat teraz?! - krzyknął, waląc ręką w fotel pasażera. Oparł głowę o zagłówek, policzył do 10 i ze "stoickim" spokojem wyszedł z samochodu. - Najmocniej panią przepraszam, korki w tym mieście są nieco uciążliwe.
- Pan sobie ze mnie żartuje, prawda?! Pan jeździć nie umie, lepiej znowu na prawko zdawać, a nie na korki zwalać! - pani od Fiata była zdenerwowana i wrzeszczała na niego, jakbym co najmniej matkę jaj zabił. Obił jedynie jej tylny zderzak, ale jego zdaniem to nie jest od razu powód do podnoszenia głosu. Dzięki Bogu, jakaś mała istotka wyłoniła się z wnętrza samochodu i pociągnęła, zapewne swoją mamę, za rękaw. Wyobraził sobie wtedy Olimpię w objęciach Aleksandry. Dlaczego wcześniej nie zauważył podobieństwa między nimi? Dlaczego był tak bardzo zaślepiony? Ta sama twarz, usta, nosek, kolor włosów, jedynie oczy odziedziczył po nim. Oczy i nazwisko.
- Mamusiu, to ten siatkarz. Tatuś mi z nim zdjęcie robił. - w myślach skarcił siebie, że wyszedł z tego samochodu. Przecież siatkówka to nieodłączny element jego życia, mógł być na 99% pewny, że 1/8 warszawiaków go rozpozna. Uśmiechnął się i podszedł do dziewczynki. Przykucnął przy niej, a jej oczy zrobiły się wielkości 5 złotówek.
- Cieszę się, że mnie poznałaś, ja ciebie też kojarzę.
- Naprawdę? - jej brązowy warkocz wystawał z pod czapeczki z uszami misia. Oczka miała niebieskie jak Morze Śródziemne we Francji, biła od nich dobroć, miłość. Nie była podobna do Olimpii, ale każda mała dziewczynka, którą widział podczas całej drogi do Warszawy, mu ją przypominała.
- Tak i nie było okazji, żeby dać ci prezent. - wziął ją za rączkę i z bagażnika swojego samochodu wyszperał koszulkę meczową, czyściutką i wypraną. Wręczył jej podarunek, mimo protestów jej matki.
- Mamo, bardzo proszę! To najcenniejsza rzecz jaką dostałam.
- Wiesz co mała, najcenniejszymi osobami w twoim życiu są rodzice. I żadna zabawka, rower czy jakiś przedmiot nie zastąpi ci ich. - uśmiechnął się się do dziewczynki, a z jej matką wyjaśnili sobie całą sprawę ze stłuczką, więc wreszcie mógł ruszyć dalej w drogę, by szukać swojego szczęścia.

Dochodziła 19.00, było coraz ciemniej, a a on dalej nie umiał znaleźć domu, który należał do państwa Siemieniuk. Zdecydował, że zatrzyma się w hotelu na obrzeżach Warszawy, w końcu musiał odpocząć. Miła pani recepcjonistka zameldowała go i dała klucze do pokoju. Cały teren hotelu oraz jego wnętrze było oświetlone lampki świątecznymi, różnymi ozdobami, było jasno jak w dzień. Gdy wszedł do swojego pokoju, zobaczył obraz nad swoim łóżkiem, młodą kobietę z córeczką, obie były blondynkami. Ola i Olimpia, to ich szukał, więc nie powinien się zatrzymywać, ani na sekundę. Już chciał wrócić do holu z zamiarem oddania kluczy, ale oczy tej dziewczynki patrzyły na niego z troską, tak jakby mówiła: "Tato pójdź już spać. Zostaw mamę, zostaw nas...". Tak zrobił. Musiał odpocząć. Musiał nabrać sił, by wreszcie je odnaleźć, nie ważne gdzie, nie ważne kiedy. Musiał je odnaleźć i wszystko naprawić.


Kolejne dnie spędzone w stolicy nic jednak nie dały. Rodzice Oli wiedzieli tyle, co ona sam, martwiąc się o swoje dziecko i wnuczkę z taką samą mocą co on sam. Musiał wrócić wreszcie do Gdańska, gdzie na każdym kroku widział je obie. Uśmiechnięte, radosne, śmiejące się do niego. W pustym mieszkaniu, gdy zamknął oczy i zgasił światło, nadal słyszał radosny śmiech córki i zmysłowy głos Oli. Tak mocno cierpiał. Nie miał sił, by chodzić na treningi, dodatkowo podkręcił kostkę. Każdy dzień był taki sam. Codziennie siedział na kanapie, oglądał zdjęcia w telefonie, czekał na jakąkolwiek informację. Żadnej się nie doczekał.


Ola.

Ostatnimi nocy w ogóle nie mogła zmrużyć oka, nie potrafiła zasnąć, choć jej organizm powoli się wykańczał. Z dnia na dzień stawała się coraz bledsza, coraz chudsza, coraz mniej wesoła. Nawet Olimpia zauważała jej zmianę, jednak co małe, sześcioletnie dziecko może wskórać w związku ze swoją bądź, co bądź dorosłą matką. Tęskniła za swoimi bliskimi. Za rodzicami, za bratem, nawet za psem, który pozostał w Warszawie. Ale do niczego nie mogła porównać tęsknoty za nim, za Grześkiem. Nie chciała przecież, żeby wszystko właśnie tak się potoczyło. Chciała podarować swojemu dziecku ojca, a miłości swojego życia córkę. Chciała, by byli razem szczęśliwi wtedy, gdy jej już na tym świecie zabraknie, gdy zabiorą ją anioły, gdy z góry będzie obserwować losy swoich najbliższych, gdy niewidzialną dłonią będzie przepychać balansujące na siatce piłki na stronę Jego przeciwnika, gdy prześwietlać będzie potencjalnych chłopaków swojej córki, gdy stanie się nicością.

Nie chciała wiele, jednak oczywiście okrutny los pokrzyżował jej plany. Pozwolił jej się po raz drugi zakochać w tym samym mężczyźnie. Pozwolił również cholernie mocno go zranić. Pozwolił w końcu uciec od problemów, od życia, od ludzi, którym na niej zależy. Pozwolił stać się egoistką, myśląca jedynie o swoich potrzebach, nie kierującą się racjonalnym myśleniem. Nawet przyjazd do miejsca, gdzie aktualnie znajduje się razem z córką był jej głupim wymysłem. Przecież pobyt w Zakopanem miał jej pomóc, a przysporzył jeszcze więcej bólu, gdy spacerowała po Krupówkach razem z córką, a w głowie widniały jej obrazu sprzed kilku lat, gdy była przytulana przez ojca małej. Płacze z bezsilności, gdy podczas samotnego już nocnego spaceru co chwilę mija miejsce, które wzbudzają w niej silne uczucia. Pamiętliwa łatwa w parku, na której oparciu dwie wyryte litery. "A + G". Drzewo przy ulicy, pod którym stali, gdy padał deszcz. Wreszcie budynek pensjonatu, gdzie spędzili razem wakacje. Wszystko jej coś przypomina.

- Wesołych Świąt, Maciek...
- Boże, Olka, wreszcie się odezwałaś! - w słuchawce słyszy krzyk zdenerwowanego brata. - Od miesiąca nie ma z tobą kontaktu... - milczy, nie ma nawet siły, by zbesztać go, że przecież jest dorosła, że może robić co chce. - Wszystko z Wami w porządku?
- Tak... Jesteśmy całe i bezpieczne.
- Powiedz, gdzie jesteście, przyjadę po was... Ola, proszę... Są święta...
- Nie, nie możesz... Wrócimy, kiedy ja będę na to gotowa...
- Ale Grzesiek... - rozłącza się, nie chce słyszeć jego imienia, wystarczy, że sama zbyt często wymawia je w myślach.
- Mamo, chcę do taty - Olimpia z płaczem wtula się w jej ramiona. - Tęsknię za nim, za wujkiem, za dziadkami... Ale najbardziej tęsknię, mamo, za twoim radosnym uśmiechem, a śmiejesz się  tak tylko przy tacie...
- Wrócimy, Skarbie... Już niedługo...

Nie spodziewała się, że ta mała istotka tak wiele będzie w stanie zaobserwować, by potem uświadomić ją samą, jak bardzo różni się od osoby, którą staje się przy Łomaczu, którą tylko przy nim, tylko razem z nim może być. Sama nie raz łapała się na tym, że szeroki uśmiech widniał na jej twarzy tylko wtedy, gdy On przebywał blisko. Nie raz czerwieniła się w środku, gdy to właśnie na Jego widok iskrzyły jej oczy. Często myślała o nim, umieszczając go w swojej przyszłości, której podobno na początku nie chciała. Zmieniła się. Przy nim. Dla niego. Dla córki i samej siebie, bo jedynie razem mogą być jeszcze szczęśliwi, bo osobno pozostanie z nich tylko puste ciało, bez grama żywej kochającej duszy w środku. To zdecydowanie najtrudniejsza decyzja w jej życiu. Nie ma i nie było trudniejszej. Musi zdecydować. Musi wybrać, czy chcesz walczyć i wygrać, czy też może chce przegrać z kretesem i zostawić swoich bliskich samych, zadać im ból.

- Oli, Jesteś już duża, prawda? - pyta swoją córkę, gdy po prowizorycznej wigilijnej kolacji zmierza razem z nią do kościoła na Pasterkę.
- Jestem dzieckiem, mamo... Mądrym, ale nadal dzieckiem.
- Obiecaj mi coś... Obiecaj mi, że jeśli cokolwiek by się ze mną stało, jeśli przegrałabym swoją walkę... Obiecaj, że zajmiesz się tatą, że nie pozwolisz, żeby był nieszczęśliwy...
- Nie, mamo... Ty sama się nim zajmiesz, już ja tego dopilnuję...



~*~*~


Dzuzeppe: Tak to już była, że jak się nie chcę, to nic nie pomaga...
Przepraszam ze swojej strony, ze tak długo czekałyście na 
rozdział.
Mnie już samą przeraża myśl, że powoli widać już koniec tej historii. ;/
Zapraszam na:
Żądzę Czternastą.  /  Epilog Sobotniej Nocy.  /  Pytania?


Maniek:  Coraz bliżej do epilogu i ja nie mogę w to uwierzyć. Czas nieubłaganie szybko leci, takie życie. Naprawdę nie wiem co napisać, bo tak jak Dzuzeppe przeraża mnie myśl, ze to wszystko się zaczyna kończyć. Ale spokojnie, spokojnie... przecież ten rozdział to jeszcze nie epilog, prawda? :*

Ps. Zapraszamy Was do Głosowania na nasz blog w konkursie WAKACYJNY PUZZEL na Siatkarskich Puzzlach. 
Zarówno my, jak i Grzegorz, Aleksandra i Olimpia proszą was o swoje głosy i serdecznie za nie dziękują :D