wtorek, 23 grudnia 2014

1. "Co tym razem ten skurwysyn zrobił?"

     Rok 2029

      Nienawidzę takich momentów. Nienawidzę opuszczać gabinet lekarski z wiadomością "Niestety, ma pani poważną kontuzję, potrzebny jest czas. Nie może pani grać". Nienawidzę również niemiłego chirurga, który dziś to stwierdził, wypisał skierowanie na rehabilitację, receptę i kazał oszczędzać kręgosłup. Tylko przebij się przez zakorkowane miasto i staraj się oszczędzać kręgosłup. To chyba logiczne, że się nie da. Dopiero pół godziny później zaparkowałam samochód pod kamieniczką, w której mieszkam razem z narzeczonym. Pewnie nie zastanę go w domu, w jego przypadku to nic nowego, więcej go nie ma niż jest, jednak ja mam tak samo. Oboje jesteśmy gośćmi we własnym mieszkaniu, choć nadal jest ono naszym azylem, w którym jednocześnie dzieją się wspaniałe jak i okropne sytuacje. Jest ono świadkiem naszych radosnych śmiechów, ale i moich cichych nocnych płaczów, które nawiedzają mnie, gdy jest źle. Ulice miasta wreszcie powoli pustoszeją, ludzie docierają do swoich domów, mieszkań, drogi stają się luźniejsze. Zerkam raz jeszcze na usypiające miasto, które zarazem budzi się do nocnego życia i wchodzę do budynku, wspinam się po schodach na samą górę, otwieram drzwi i zastaję dokładnie ten sam widok, co rano.
    - Simone, znów nie posprzątałeś... - powiedziała zrezygnowana, zdejmując ciepłą kurtkę i buty. - Prosiłam cię o to rano... - spojrzałam zrezygnowana na narzeczonego, który leżał na kanapie i obżerał się pizzą. - Jesteś pieprzonym Włochem, Simone! Leniwym, zadufanym w sobie, chamskim Włochem! 
     - A ty myślisz, że kim jesteś?! - podniósł się gwałtownie zrzucając ze stolika sosy i resztki spożywanej potrawy. W jego oczach znów zapłonął ogień, jednak nie taki, który powodował we mnie ciarki podniecenia, jednak ten, którego zawsze się bałam, który mnie przerażał i powodował lęk, utratę poczucia bezpieczeństwa. - Gdyby nie ja, nie osiągnęłabyś nic! - gwałtownie znalazł się tuż przede mną, zaczął mierzyć mnie przeszywającym spojrzeniem.
     - Licz się ze słowami! W niczym mi nie pomogłeś! Do wszystkiego doszłam sama...
     - Jesteś tego pewna? - spojrzał głęboko w moje oczy, nachylając się nade mną. Sprawił, że się go bałam, nie wiedziałam, do czego może się posunąć. Dodatkowo czułam od niego alkohol. - Zapamiętaj sobie jedno... Jesteś zwykłą ładną panienką, nic nie wartą Polką! - odepchnął mnie na framugę prowadzącą do sypialni, a sam wyszedł z mieszkania, trzaskając mocno drzwiami.
     Cała energia ze mnie uleciała, nie miałam siły, by dalej stać i wpatrywać się w zamknięte drzwi, za którymi nikogo już nie było. Powoli osunęłam się po nich, dokładnie tak samo po moich policzkach popłynęły łzy, które wypalały ślady na mojej twarzy. Objęłam się ramionami, zaczęłam szlochać w rękawy ciepłej bluzy, jego bluzy, którą od dawna nosiłam tylko ja. Po chwili wstałam gwałtownie, zerwałam ją z siebie, nie potrafiłam czuć jego zapachu i nienawidzić go całą sobą za dzisiejsze, jak i wszystkie poprzednie słowa. Zebrałam się z podłogi, bluzę wrzuciłam w stronę łazienki, gdzie przemyłam wodą twarz, pozbyłam się resztek makijażu. Byłam wrakiem samej siebie, w niczym nie przypominałam dziewczyny, która jeszcze kilka lat temu uśmiechała się do pewnego blondyna, śmiała się do niego radośnie, obejmowała, całowała go delikatnie w usta, mierzwiła włosy. Całą przeszłość przekreśliła kariera, to ona zamknęła ostatecznie pewien rozdział w moim życiu. Na dalsze użalanie się nad sobą nie pozwolił mi dzwoniący telefon, którego początkowo nie potrafiłam zlokalizować, odnalazłam go dopiero na kuchennym blacie.
     - Tak? - pociągnęłam nosem, nadal czując oznaki płaczu
   - Olimpia... Płakałaś? - Sebastian jako jedyny potrafił zawsze odgadnąć w jakim jestem nastroju, kiedy płaczę, a kiedy cieszę się jak opętana. - Co tym razem ten skurwysyn zrobił? - wyczuwam, jak zmienia się jego nastawienie, w tym jestem równie dobra, co on.
   - To co zawsze... - więcej nie musiałam już mówić, nie raz już to wszystko słyszał, więc opowiadanie wszystkiego po raz kolejny było zbędne. - Nie wiem, co robić...
    - Przyjeżdżam jutro.
    - Słucham?!
    - Masz się spakować, bo jutro wracasz ze mną do Polski nie ważne, czy tego chcesz czy nie. Nie mogę patrzeć, jak ten pieprzony Włoch cię wykorzystuje i ciągnie w dół! - chciałam coś powiedzieć, już miałam otworzyć usta, ale mi nie pozwolił. - Nawet mi nie przerywaj, bo i tak mnie od tego nie odwieziesz. Do zobaczenia jutro! - rozłączył się, a ja miałam jeszcze bardziej wszystkiego dosyć, położyłam głowę na poduszce i zasnęłam.
     Obudziłam się po godzinie pierwszej z czystego złego przeczucia, że coś nadal jest nie tak. Przewróciłam się z boku na bok, modląc się w duchu, aby po drugiej stronie łóżka leżał Simone, jednakże nadzieja jest złudna, pogrywała sobie ze mną, zakpiła sobie ze mnie. Poduszka leżała wręcz w idealnym, nienaruszonym stanie, prześcieradło było prościutkie, a  jego kołdra walała się po podłodze, wycierając kurze. Zaczęłam płakać, wiedząc, że dzisiejsza noc znów będzie przeze mnie nieprzespana dokładnie tak samo, jak kilkanaście poprzednich oraz zapewne kilka następnych. Załamana swoim życiem i jednocześnie zrezygnowana wstałam wreszcie z łóżka, bo leżenie w nim potęgowało by moje złe samopoczucie, i ruszyłam do kuchni, gdzie najpierw zaparzyłam sobie malinową herbatę, a potem usiadłam na blacie pod oknem i obserwowałam otoczenie, nadal mając nadzieję, że za chwilę go zobaczę. W końcu chwyciłam za leżącą obok książkę lokalnego autora, której nie skończyłam czytać przy ostatnim takim ekscesie. Ostatnio czytałam bardzo dużo, przeważnie w takich chwilach, gdy wyczekiwałam z utęsknieniem Włocha. Czytanie pozwalało mi nie myśleć, w tej chwili zarówno o Simonie, jak i Sebastianie.
     Ogromnie starałam się na niej skupić, jednak nic z tego nie wyszło. Styl, w jakim była napisana oraz tematyka jak z ckliwej komedii romantycznej nie potrafiła do mnie dotrzeć i zaciekawić do tego stopnia, bym nie chciała jej odkładać. Minęło może zaledwie pół godziny, a mój organizm mimo wszystko nie domagał się snu, z resztą nie domagał się go w ogóle wtedy, gdy bałam się i martwiłam, rozmyślając, gdzie aktualnie znajduje się mój narzeczony i co się z nim dzieje, z kim przebywa, co dokładnie robi. Zeszłam z blatu, stąpając po zimnych płytkach przeszłam do salonu, książkę odłożyłam na komodę, a sama ułożyłam się na sofie, zwijając się w kłębek. Naciągnęłam jeszcze na siebie ciepły koc, by ogrzać swoje zziębnięte ciało. Włoska telewizja doskonale wiedziała, że normalni ludzie o tej porze dawno już śpią, emitując horrory, dla tych o mocnych nerwach, programy wróżbiarskie mówiące to, co chce się usłyszeć, teleturnieje no i oczywiście filmy pornograficzne, których było chyba najwięcej. Drodzy Państwo, witamy we Włoszech!
   - Kurwa! - zdenerwowana wyłączyłam telewizor i rzuciłam pilotem o podłogę, który roztrzaskał się na kilka części. Poczułam pulsowanie w skroniach z nadmiaru nerwów, a do oczu napłynęły łzy, które popłynęły strumieniem, gdy tylko pozwoliłam sobie przymknąć powieki i pomyśleć o sytuacji, w jakiej się znajduję
    "Po cholerę przyjmowałam tę ofertę z Włoch?!", "Dlaczego Bóg nasłał na mnie takiego mężczyznę?!", "Dlaczego każdy kolejny poniekąd mnie krzywdzi?!". Pytań było mnóstwo, jednak na żadne nie miałam jednej racjonalnej i konstruktywnej odpowiedzi. Przecież powinnam doskonale wiedzieć, czego chcę od życia, a czego powinnam się wystrzegać. Jestem człowiekiem, który tej umiejętności najwyraźniej nie opanował. Taki mój marny los...
    "Kochasz go! Życie byś za niego oddała, idiotko!" - w końcu pojawiła się taka myśl, wykreowana przez moją podświadomość, która próbowała mi to jakoś wytłumaczyć, jednak obie byłyśmy idiotkami, więc żadna nie potrafiła odnaleźć odpowiedniej odpowiedzi, dotyczącej moich emocji. Nimi kieruje się jedynie moje serce, jednak one nie zgadza się z podświadomością, a ja nie zgadam się ani z jednym, ani z drugim, stoję po środku, nie wiedząc, w którą stronę pójść.
    - Simone, proszę Cię, wróć... - wyszeptałam sama do sienie, niemalże krztusząc się własnymi łzami, nie pierwszy z resztą raz. Wyciągnęłam dłoń po telefon leżący na stoliczku obok kanapy, było grubo po trzeciej. Drżącymi palcami wystukałam mu wiadomość. "Ogarnij się i wracaj do domu, błagam Cię!". Gdy po chwili na ekranie pojawiło się powiadomienie "Dostarczono", byłam pewna, że nic więcej nie mogę zrobić, więc chwyciłam koc i powolnym krokiem ruszyłam do sypialni, gdzie po długiej walce z własnymi myślami udało mi się zasnąć, gdy już świtało, a Simone nadal nie było obok.



~*~



Maniek: W rozdziale mamy do czynienia z Simone, wrednym, chamskim, aroganckim, leniwym Włochem :) I prawdę powiedziawszy, nie lubię go. Mimo, że jestem współautorką bloga to tak nie lubię tej postać, ale nie ma co się nie zniechęcać, bo tacy Włosi-awanturnicy są zazwyczaj seksi :D Jak się okażę tym razem? Dowiecie się za jakiś czas ;)
Poza tym mamy Sebastiana, która okazuje się, że wie więcej o życiu prywatnym Olimpii, niż ona sama. Tylko czy to im obojgu wyjdzie na dobre?


Dzuzeppe: Maniek, jak to go nie lubisz? Będzie mu przykro :P
Z całego serca chciałybyśmy przeprosić Was, że rozdział pojawia się dopiero dziś, a nie tydzień temu, albo i wcześniej. Jednak musiałyśmy pisać rozdział od nowa, gdyż po prostu zniknął nam z własnego archiwum... :(
No ale nie ważne :)
Zapraszam Was serdecznie na początek mojej nowej historii!
Słońce Moje... Zniknęło

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, w chwili przerwy między obowiązkami a snem, 
chciałybyśmy złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia, takie, o których same marzycie. 
Nie będziemy pisać czego Wam życzymy, powiemy jedynie to, żeby wszystkie wasze marzenia, myśli się spełniły, a wasze życia rozświetliły się blaskiem waszych uśmiechów :)
Wesołych Świąt!
A! I bogatego Mikołaja :D


sobota, 6 grudnia 2014

Prolog.

Rok 2023


   - Jesteś okropny! - po raz kolejny podczas obozu krzyknęłam w jego kierunku. Nienawidziłam go od pierwszego momentu, gdy tylko się spotkaliśmy. Już wtedy, te 5 lat temu na pierwszym wspólnym obozie wytknął mi, że mam na twarzy kilka piegów, blizny na kolanach i aparat na zębach. Wtedy nie byłabym w stanie się mu postawić. Teraz również jest to dla mnie ciężkie, przytłacza mnie. Jedno musiałam mu przyznać, wygląd odziedziczył zdecydowanie po swoim przystojnym ojcu, z którym niegdyś grywał tato. Lubiłam na niego patrzeć, gdy przyjmował piłkę z zagrywki, a potem atakował ją z dużą skutecznością. - Nienawidzę cię!
       - Bo co? Bo powiedziałem rozwydrzonej panience prawdę? - zrównał się ze mną, stając na przeciwko. By nadal mierzyć się spojrzeniem, musiałam zadrzeć głowę do góry. Wysoki również był po ojcu. - Ktoś musiał powiedzieć ci, że jesteś nieznośna, że się wywyższasz, a nie masz nawet prawa tego robić! Tutaj każdy jest równy, nawet ja, syn Mistrza Świata! - dźgnął cię w klatkę piersiową. - A to? - dotknął moich włosów, które z jasnego blondu podczas jednej nocy stały się rude i uniósł kilka kosmyków do góry. - To taki prezent ode mnie, Twojego Ulubionego Kolegi z obozu, Oliwiera... - zaśmiał się szyderczo, spojrzał mi prosto w oczy i odszedł. Zostawił z wielkim bałaganem. W pokoju. Na głowie. W sercu. Bo w gruncie rzeczy bardzo mi się podobał.
       Nie pierwszy raz przez niego płakałam. Nie pierwszy raz wyzywałam go w myślach. Nie pierwszy raz życzyłam mu tego, by pewnego dnia na treningu niefortunnie upadł i przekreślił swoje własne marzenia o karierze. Nie pierwszy raz zamykając oczy widziałam te niebieskie tęczówki, które ciskały we mnie gromy. Nie pierwszy raz powtarzałam sobie, że muszę zapomnieć, jednak nigdy mi się to nie udawało. Widzę go na każdym obozie, na każdych zawodach, na każdym meczu. Prześladuje mnie. Od zawsze nasi rodzice wiedzieli, że nigdy nie będziemy przyjaciółmi, że nigdy nie porozmawiamy ze sobą serdecznie, nigdy nie wymienimy dziękczynnego uśmiechu, a mimo to nadal zapisywali nas na te same obozy czy prowadzili do tych samych klubów. Nawet na meczach pierwszej drużyny Skry, w której niegdyś grali razem nasi ojcowie, musieliśmy zrządzeniem losu zawsze siedzieć obok siebie. Oboje się nienawidziliśmy, jednak nadal byliśmy na siebie skazywani. Nawet teraz, w drodze powrotnej do Częstochowy musieli połączyć nasze losy, sadzając nas obok siebie, bo oboje dostaliśmy dziwnym zbiegiem okoliczności karę. Oboje za nocne przesiadywanie na balkonie, oczywiście każde na swoim. Nigdy go nie widziałam na zewnątrz, ale również sama nie zawsze spędzałam tam czas do późnego wieczora. Niekiedy nawet czułam na sobie czyjeś spojrzenie, jednak nigdzie nikogo nie było. Albo ten ktoś nie chciał, bym go zdemaskowała.
      - Świetnie po prostu! - wzniósł dłonie do góry i usiadł obok, ledwo co mieszcząc nogi między siedzeniami. Oboje potrzebowaliśmy więcej miejsca. - Daj mi swoje nogi - rzucił po godzinie drogi.
        - Co? 
       - No połóż nogi na moich, a ja wyciągnę swoje pod twoimi i usiądę na skos. Obojgu nam będzie wygodniej - wyjaśnił od razu bez słowa zgryźliwości. To coś nowego!
    - No dobrze - szybko zmieniliśmy pozycję. Siedzieliśmy niemal zwróceni do siebie twarzami,  aczkolwiek nie utrzymywaliśmy kontaktu wzrokowego, tak jak zwykło to bywać wtedy, gdy się kłócimy. Czułam się niezręcznie, gdy jego dłonie trzymały moje kolana. W końcu jednak przemogłam to, starałam się odrobinę zdrzemnąć, odpocząć przed kontrolnym meczem. Nie spodziewałam się, że gdy tylko zamknę oczy, będzie się na mnie patrzył, na zwykłą dziewczynę, która po szkole chodzi z nim na treningi, którą spotyka codziennie rano i po południu, która zawsze ma swoje zdanie, którą od zawsze uwielbiał denerwować swoją obecnością. Najdziwniejsze, a zarazem najprzyjemniejsze było to, kiedy swoją kurtką okrył mnie, a sam męczył się ze zmęczeniem. 
        - Budzimy się... - usłyszałam jego głos tuż przy swojej twarzy, która z niewiadomego mi powodu znajdowała się zaskakująco blisko twarzy młodego Winiarskiego. - Jesteśmy w Częstochowie. - Zachowywał się dziwnie. Pomógł mi wyjąć walizki z autokaru, odprowadził pod sam dom, ciągnąc zarówno swoje jak i moje bagaże. Dał mi dziwne poczucie bezpieczeństwa, bo przecież była noc, a my maszerowaliśmy przez miasto skąpane w ciemnościach. Dopiero teraz zobaczyłam plusy z mieszkania na jednej ulicy. 
       - To do zobaczenia w szkole - wspięłam się na palce i delikatnie musnęłam jego policzek. Nie byłby sobą, gdyby nie ruszył głową. Nie raz widziałam takie scenki w szkole, kiedy to peszył takim właśnie zachowaniem i pocałunkiem dziewczynę. Ze mną mógł zrobić tak samo. Mógł mnie speszyć, jednak... Podświadomie wyczekiwałam tego momentu, z drugiej zaś strony próbowałam pozbyć się go z mojej głowy, gdy wyobrażałam sobie tę chwilę. To całkiem fajne uczucie. Takie inne niż wszystkie inne dotychczasowe, które uważałam za naprawdę miłe. Może nawet wyjątkowe? Nie czułam się, jakby unosiła się nad ziemią, jakby świat zaczął wirować, aczkolwiek rzeczywiście zrobiło mi się tak jakoś cieplej w środku, tak zwyczajnie poczułam się dobrze.
      - Olimpia, ja... Nie zobaczymy się od września w szkole.
      - Jak to? - zaśmiałam się. - Chcesz rzucić szkołę? 
     - Nie, nie o to chodzi - usiadł na swojej walizce, schował twarz w dłoniach. - Twoi rodzice są w domu?
     - Nie, pojechali po Mateusza do Warszawy - powiedziałam. - Chodź do środka, spokojnie porozmawiamy - przejechałam dłonią po jego włosach, całkowicie automatycznie. Oliwier podniósł wzrok i z uśmiechem wstał z miejsca, by ruszyć za mną. - Powiesz mi, co masz na myśli, mówiąc, że się nie zobaczymy? - spytałam, stawiając przed nim kubek z parującą gorącą czekoladą. Usiadłam na przeciwko niego przy stole i czekałam, aż zacznie cokolwiek mówić.
    - Od wrześnie będę już w Spale, tam skończę szkołę... Olimpia, ja mam już wszystko zaplanowane.
       - Nie mówiłeś nigdy, że...
       - Bo nie pytałaś - przerwał mi, wstając z miejsca. - Lepiej będzie, jeśli już sobie pójdę. Do zobaczenia kiedyś, Oli...
       - Do zobaczenia kiedyś, Oli...



~*~

Witamy!

Powracamy pobudzone, pełne energii i świeżych pomysłów! Towarzyszą nam nowe postacie, które możecie kojarzyć albo na pewno kojarzycie :) A jeżeli jesteście tutaj nowe to żaden problem, przecież możecie wrócić do naszej wcześniejszej twórczości
Czemu zaczęłyśmy sequel? Chyba dlatego, że Olimpia zawojowała naszymi, jak również Waszymi sercami! Nie chciałyśmy jej pozostawić w odłamkach internetu, chciałyśmy, żeby miała swoje własne show! Co prawda zrobiła je w pierwszej części, ale tutaj będziecie mieli bardziej obszerną wizję jej życia... 10 lat później od tego prologu i 15 lat później od pierwszej części :) Tutaj nie będzie jednak już tak bardzo kolorowo, a Olimpia nie będzie jedynie dzieckiem żyjącym wśród rozterek rodziców. Będzie dorosłą kobietą, siatkarką, zagubionym wśród życiowych problemów człowiekiem, uwikłanym w sieć różnych relacji między ludzkich. Jak to się skończy? Zapraszamy do śledzenia tej historii! :D
Publikujemy właśnie dziś, gdyż jest to dla nas szczególny dzień. Równo rok temu pierwsza część tej historii miała swój początek, to również były Mikołajki. Kto wie, może za rok, znów się tu pojawimy! :P
Ściskamy z całych sił w tę mroźną sobotę i mamy nadzieję, że zostaniecie tu z nami :D

Pozdrawiamy :*

Facebook - DzuzeppePisze

Ps. Jeśli chcecie być na bieżąco, polecamy wam wpisanie swojego numeru gadu, fb, aska, bloga do odpowiedniej karty :)

sobota, 27 września 2014

16. "Zrobiliśmy to, pokonaliśmy swoje troski, dotarliśmy do celu"

Grudzień, 2014



Czym jest walka? 


Ogromną siłą, dążeniem do zwycięstwa, drogą prowadzącą przez nierówny bruk, wspinaczką na najwyższy szczyt, pozbywaniem się własnych słabości, wmówieniem sobie, że założony cel jest możliwy do zrealizowania, pokonaniem bólu, strachu i własnych lęków? Każdy interpretuje walkę jako coś innego. Dla każdego symbolem walki jest inna cecha charakteru, dzięki której łatwiej jest zwyciężyć. Dla każdego walka przypisywana jest czemuś wyjątkowemu. Walka to zazwyczaj spektakularne widowisko ku uciesze zgromadzonej widowni, która dopingiem wspomaga swojego faworyta. Nie walczy się po to, by ponieść sromotną porażkę, ale po to, by wrócić z tarczą, z wieczną chwałą, z uwielbieniem tłumu. Walczący nie może patrzeć w tył, nie może litować się nad przegranymi, nad tymi, którzy zostają za naszymi plecami, którzy poddają się w połowie drogi do celu, którzy nie mają tyle siły, by dotrzeć do końca walki, którzy są niegodni tego, by stanąć na najwyższym stopniu podium.


Czym walka była dla Aleksandry, Olimpii i Grzegorza?

Była walką o szczęście. Walczyli wszyscy. Począwszy od chorej Oli, poprzez zatroskanego Grzesia, po Olimpie, która ściskała swoje drobne dłonie i nie pozwalała, by jej kochana mamusia kiedykolwiek zwątpiła w postawiony sobie cel. Bywało wiele dni, gdy Ola była na skraju zwątpienia, gdy całkowicie się załamywała, gdy nie wiedziała już, czy chce dalej walczyć. Jednak wtedy obok jej szpitalnego łóżka pojawiała się jej mała latorośl, chwytała za dłoń i powtarzała, że nie może się poddać, że musi walczyć, że nie może jej zostawić. Te słowa wlewały w nią energię, moc, siłę by walczyć, by dotrzeć do celu, by stanąć kiedyś na szczycie i powiedzieć "zrobiłam to, pokonałam swoje troski, dotarłam do celu". W chwilach, gdy było dobrze uwielbiała słuchać godzinami, jak dziewczynka opowiada jej, co w szkole, jak zagrał tata, co u cioci Ali i wujka Bartka. Uwielbiała słuchać pięknego głosiku swojego dziecka, uwielbiała widzieć uśmiechającego się Grzegorza i jego iskrzące się do niej oczy, uwielbiała zerkać ukradkiem w małe lustro w sali, gdy na jej szpitalnym łóżku z jednej z stron siedział rozgrywający, a z drugiej jej mała wierna kopia. Uwielbiała te chwile, bo czuła, że wreszcie tworzą prawdziwą rodzinę. Wiedziała wtedy, że się jej uda, że osiągnie wyznaczony sobie cel.



Jak to jest, osiągnąć wyznaczony sobie cel?


Dla każdego zwycięzcy stanie na najwyższym stopniu podium, na szczycie jest najlepszym uczuciem, jakie kiedykolwiek jest mu dane doświadczyć, jakie może ofiarować mu zadośćuczynienie za lata wyrzeczeń, trudu, drogi "pod górkę". Wytrwanie i dotarcie do wyznaczonego miejsca pozwala osiągnąć ten wymarzony stan, to uderzenie endorfin do mózgu, to ciepło i radość rozchodzące się po całym organizmie. Wyznaczony cel, to tylko metaforycznie nazwanie czegoś, czego ludzki mózg nie jest w stanie pojąć, czego nie jest w stanie sobie racjonalnie wytłumaczyć, czemu nie jest w stanie przypisać jednej i tej samej dla każdego definicji, czemu wyznaczony początkowo cel zmienia się w trakcie trwania drogi do niego w coś innego, co zmienia swoje priorytety. Jednak kiedy już osiągnie się to, co pierwotnie miało być sukcesem czuje się nieopisaną słowami radość, euforię, spełnienie. 



Jak to było, gdy rodzina Łomaczów osiągnęła swój wyznaczony cel?


Celem było wyjście z choroby, powrót do zdrowia, powrót do przeszłości, która mogła nigdy się nie skończyć, jednak czy wtedy dalej byliby tak mocno ze sobą związani, czy nadal potrafiliby okazywać sobie uczucia, czy nadal trwaliby jako rodzina, jak czynią to teraz? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Stracili masę czasu, jednak te chwile, gdy walczyli wszyscy razem zdołały nadrobić cały stracony czas. Moment, w którym lekarz powiedział, to koniec pani walki, wygrała pani, wprowadził w ich życie euforię, radość, uśmiech. Pokazał im, że mogą być szczęśliwi, że zasługują na szczęście, że razem to szczęście mogą osiągnąć, że w każdej sytuacji będą mieć siebie, pomocną dłoń obok.



***


"Just say you love me, just for today"


Sierpień, 2015


Każdy człowiek ma swój niepowtarzalny i wyjątkowy dzień, który zapamięta do końca swoich dni. Dla niektórych jest to data narodzin dziecka, pierwsze spotkanie z najlepszym przyjacielem czy swoją miłością, śmierć bliskiej osoby. Dla nich najważniejszych dat jest kilka. Pierwsze wspólne spotkanie, narodziny Olimpii, ponowne spotkanie, przeszczep, powrót do zdrowia. Wreszcie dzień dzisiejszy, który na pewno dołączy do całej kolekcji wspomnień. Dziś staną się rodziną wobec Boga. Staną na ślubnym kobiercu i powiedzą sobie sakramentalne "tak". To dziś również przyjdzie im pokazać pierwszy raz tak szerokiemu gronu, że są ze sobą szczęśliwi i niczego, co się wydarzyło przez te kilka lat, odkąd byli młodymi, nie myślącymi gówniarzami, nie żałują. Podświadomie na tę chwilę czekali już od samego początku, od momentu pierwszego spotkania, gdy przez ich głowy przebłysnęła wizja dzisiejszego dnia, gdy zobaczyli swoje przeznaczenie, które udało im się po wielu niepowodzeniach osiągnąć.

Niepewność goszcząca w spojrzeniu, sposobie chodzenia, uśmiechu, mowie zdradzała ich nerwy, które były przeogromne, spotęgowane dodatkowo tłumem, który zdążył się już zgromadzić w kościele, do którego już za kilka minut mieli wejść, a wyjść już jako małżeństwo. Nie spodziewali się, że takie okoliczności wpłyną tak mocno na nich. Przecież to tylko ślub, zwykł mówić jeszcze kilka dni temu Grzesiek. Podpisanie papierka i po sprawie, odpowiadała mu Ola. Pan Jezus już wie, że się kochacie, bo nam ciebie zostawił mamusiu, wtórowała młoda Łomaczówna. To właśnie Olimpia trzymała ich jakoś w ryzach razem z wujkiem Maćkiem i ciocią Alą, którzy dzielnie piastowali rolę druhny i drużby pary młodej. Dziewczynka natomiast całą ceremonię spędziła między jednymi dziadkami a drugimi, których dopiero co poznała, lecz pokochała tak samo, jak tych, którzy niemalże wychowywali ją, gdy Ola uczyła się i studiowała. Dziewczynka wreszcie dostała to, na co zasługiwała od dnia swoich narodzin, aczkolwiek nie było jej to dane. Dostała szczęśliwą rodzinę, mamę i tatę, dwie babcie i dwóch dziadków, kilkanaście cioć i wujków, kuzynów, kuzynek i resztę rodziny.

- Tatusiu, a czy teraz będziesz mnie już do woli rozpieszczał? - Olimpia powiedziała na głos, gdy tylko jej rodzice opuścili budynek Kościoła.
- Nic się nie zmieni, dziecko! - pogroziła jej przed oczami Ola.
- Oj kochanie - Grzegorz ucałował swą żonę, by ta przestała już gadać. Przepuścił ją przodem, by wygodnie ulokowała się w limuzynie. - Pomyślimy nad tym, córeczko - wyszeptał na ucho swojemu dziecku, ucałował w czubek głowy i radośnie pozwolił jej na przedostanie się do środka pojazdu.

Ola słyszała wszystko doskonale, jednak nie miała serca, by przerywać chwile "tajemniczej" rozmowy między dwoma najważniejszymi osobami w jej życiu, nie wybaczyłaby sobie tego. Kochała tę dwójkę najbardziej na świecie. Mężczyznę już od ponad dziesięciu lat, a swoją młodszą kopię od momentu, gdy usłyszała, jak mocno i równo bije jej serduszko. Świadomość, że już za kilka miesięcy będzie mogła trzymać w ramionach drugiego malca, że jej mąż będzie mógł patrzeć, jak jej ciało zmienia się podczas ciąży, jak jej brzuch będzie rósł, jak maleństwo będzie wesoło się poruszać, a oni oboje będą to czuć, powoduje w niej nieopisaną słowami euforię, której od dawna już nie przeżyła. Wiadomość o drugiem dziecku chce przekazać swojemu mężowi w wyjątkowym momencie, kiedy spontanicznie o tym zadecyduje. Teraz najważniejszy jest dla  niej uśmiech wymalowany na twarzach córki i mężczyzny swojego życia.

Tak długo na to czekał, tak wiele lat musiało minąć, by wreszcie stanęli na ślubnym kobiercu, powiedzieli sobie sakramentalne "tak" i mogli już prawnie tworzyć rodzinę. Cieszyło go to, jak jego dwa najważniejsze skarby przytulają się do siebie, jak jego córka muska pocałunkiem policzek swojej matki. Oszalał na ich punkcie. Olę kochał od zawsze, nawet, gdy nie byli razem, długo nie mógł o niej zapomnieć, a wszystko inne kobiety zawsze były od niej gorsze. Olimpia znalazła swojej miejsce w jego sercu, gdy tylko stanęła w jego drzwiach z białym labradorem przy nodze i powiedziała, że jest jego córką. Z perspektywy czasu dziękuje sobie samemu, że uwierzył tej małej dziewczynce, że postanowił zająć się nią, zaopiekować i cierpliwie czekać, aż prawda wyjdzie na jaw, kto jest jej matką. Nie potrafi jednak wybaczyć sobie tego, że nie zdołał wcześniej wydedukować tego powiązania między dwoma paniami na literę O. 

Huczne przywitanie przez rodziców, głośne "sto lat" odśpiewane przez ponad dwustu weselnych gości, rozchodzące się na kilkaset metrów "gorzko, gorzko!", tradycyjny weselny rosół, a potem schabowy z ziemniakami, powtórne zbiorowe najlepsze życzenia, przyśpiewki zespołu, krążącego pośród kilku długich stołów, przy których zasiadają zaproszeni goście, rodzina, przyjaciele, śmiech Olimpii siedzącej chwilowo między swoimi rodzicami. To wszystko jest takie, jak wszędzie, jak na każdym innym weselu. Wreszcie następuje chwila na pierwszy wspólny taniec. Dwoje ludzi, którym nie są potrzebne już słowa, by okazać sobie uczucie, którym się darzą. Wystarczy im jedynie swoja własna obecność, spojrzenia prosto w oczy, splecione dłonie, usta pogrążone w pocałunku. Wszystko to jest ich własną, niepowtarzalną magią, której nikt nie jest w stanie im odebrać. 

- Będziesz tatusiem - wyszeptała wprost do ucha swojemu mężowi.
- Już nim jestem, kochanie - ucałował subtelnie jej usta. - Od ośmiu lat jestem ojcem Olimpii, choć wiem o tym od niespełna dwóch. Ale jestem również ojcem tego maluszka, który rozwija się tu, w twoim ciele - dotknął jej płaskiego jeszcze brzucha, uśmiechnął się i jeszcze raz ucałował jej wargi. 
- Jak? - Ola była jedynie tylko tyle powiedzieć, była w szoku.
- To, że nie było mnie ostatnimi czasy w domu, nie oznacza, że nie mam swojego małego sprzymierzeńca, który powie mi, że mama się źle czuje, że je wszystko za dwoje albo w rożnych kombinacjach. A dodatkowo widziałem, jak zachowywała się Ala w pierwszych miesiącach ciąży - uśmiechnął się uroczo, a po skończeniu się utworu poprosił o mikrofon i przekazał radosną wiadomość wszystkim zgromadzonym.




***




Lipiec, 2021


- Tak dawno nie byliśmy nigdzie sami. - Grzesiek szeptał wprost do ucha swojej żony, kiedy to leżeli w swoim łożu małżeńskim, Olimpia przebywała jeszcze na obozie siatkarskim, a Mateuszek na tygodniowych wakacjach z dziadkami nad polskim morzem. - Kocham Cię.
- Dziękuję, Grzesiu... - rozgrywający już miał otworzyć usta, by samemu podziękować, jednak małżonka szybko zamknęła mu usta pocałunkiem, a po chwili kontynuowała. - Dziękuję, że pojawiłeś się w moim życiu te kilkanaście lat temu, że namieszałeś w nim, że dałeś mi Olimpię, potem po latach Mateusza. Dziękuję nawet za te chwile, które przez ciebie przepłakałam, bo zmotywowały mnie do tego, by cię odnaleźć, powiedzieć prawdę, dać nam szansę. - W jej oczach zaczęły pojawiać się łzy. - Dziękuję za nieopisaną radość, a jednocześnie przeraźliwy ból, który rekompensowany był w momencie, gdy w moich ramionach lądowała Olimpia czy Mati. Bez ciebie nie byłabym w tym miejscu,  gdzie jestem teraz, nie byłabym tą samą osoba, jaką się dzięki tobie stałam, nie miałabym tak wspaniałej rodziny, gdybyś się wtedy nie pojawił. Zawdzięczam ci wszystko to, co osiągnęłam. - Przyciągnęła mężczyznę do siebie, wtuliła się w niego najmocniej, jak tylko potrafiła, a w myślach przemknęła jej myśl, że mogłaby w jego ramionach spędzić już każdą chwilę swojego życia, że mogłaby nawet w nich zamknąć oczy już na zawsze. Była pewna tego, że odnalazła swoje miejsce na Ziemi, nie ważne w jakim zakątku świata, ważne by trwać przy jego boku, w jego ramionach.

Hipnoza. To chyba odpowiednie słowo opisujące to wszystko, co już od kilkunastu lat dzieje się w ich duszach, sercach, umysłach. Tak wiele przeżyć, których nie da się zapomnieć, których nie da się samoistnie wymazać z pamięci. Tysiące emocji kłębiących się w ich relacji przez szmat czasu, który przetrwali razem jak i osobno. Miliony ukradkowych spojrzeń, które z początku peszyły, by później dodawać odwagi, pewności siebie, uśmiechu na twarzy. Ironia losu. Przecież kiedyś ledwo ukradkowo spoglądali sobie w oczy, a teraz robią to codziennie rano, po południu, wieczorem, późno w nocy, uwielbiają tę formę bliskości. Miłość była w stanie pokazać im prawdziwe wartości w życiu, była w stanie przedstawić rodzinę na pierwszy plan i kazać to o nią walczyć do końca. Miłość przesłoniła im wszystkie wspólne troski i smutki, na które nie mieli wpływu, jednak razem łatwiej było im je rozwiązać. To skarb mieć obok osobę, która potrafi cię zrozumieć, pomóc, ochronić w swoich ramionach. Skarbem są oni sami, jak i dwoje dzieci, które zrodziły się z wyjątkowego uczucia swoich rodziców. Uczucia, które jest w stanie przetrwać już chyba wszystko...



***

The End?

***

Witamy :D
No właśnie, czy to jest już koniec? 
Nie chcemy Wam tego zdradzać, jednak już na tygodniu dowiecie się wszystkiego.
Olimpia zrobi Wam niespodziankę, jak to ma w zwyczaju.
Maniek kazała napisać, że 3/4 treści napisana jest przez Dzuzeppe, ale chyba to przemilczymy :P Najważniejsze jest to, że obie dotrwałyśmy do końca tej historii, że jest to już nasz kolejny wspólny projekt i że wreszcie po półtora roku znajomości możemy publikować dla Was ten wyjątkowy post razem, DOSŁOWNIE! :D

Wyjątkowo stało się tak, że chyba obie nie uronimy ani jednej łzy z powodu publikacji epilogu no chyba, że ze śmiechu, który wzajemnie słyszymy :D

Dziś przyszło nam coś zakończyć, jednak nasze głowy nie mają tego w zwyczaju.
Dlatego chciałybyśmy podziękować Wam wszystkim za słowa otuchy w komentarzach, 
za obecność razem z nami podczas tych trudnych dni, gdy musiałyśmy pisać rozdziały, 
a pomysłów nie było oraz przepraszamy, że rozdziały nie były regularne, 
że potrafiłyśmy rozciągnąć publikację 17 wpisów na 11 miesięcy :P
Tak jakoś wyszło xD

Rozpiera nas energia, radość i euforia z powodu czegoś, o czym Wy jeszcze nie wiecie :D
Nie wiemy już co pisać, co obie zgodnie stwierdziłyśmy xD

Oczekujcie nas jeszcze razem, bo my się nie skończyłyśmy jeszcze, 
o czym się jeszcze dowiecie :D
No ale paple jesteśmy :D

Ściskamy, Całujemy, Pozdrawiamy,
Maniek&Dzuzeppe


DzuzeppePisze  /  Ask.D.   /  Ask.M. /  Popiwczak

niedziela, 20 lipca 2014

15. "On mimo wszystko nadal cię kocha! Ba! Ciebie i Olimpię..."

Ola. 

Całe święta spędziła z córką na spacerach po górach i jeździe na nartach na ośnieżonych trasach. Doskonale pamięta, jak lata temu była razem z Grześkiem na szkolnym wyjeździe w góry, kiedy jeszcze to nie byli razem. Pamięta, jak nieśmiało próbował nauczyć ją jeździć, jak dziwnie było mu trzymać ją za ręce, jak uciekał spojrzeniem, gdy tylko zerknęła w jego oczy. Tak bardzo chciałaby wrócić do tamtych lat. Wie jednak, że te beztroskie lata już nie wrócą, że nigdy nie będzie już tak doskonale, jak było przez te kilka tygodni spędzonych z Grześkiem w kończącym się za kilka dni roku. Nie wróci już jego zaufanie, czułość, przede wszystkim miłość, którą znów ją obdarzył. Serce mówi, że powinna wrócić, szczerze z nim porozmawiać. Rozum jednak każe zostawić go w spokoju i przestać mieszać w życiu.

- Przyjedziesz na Sylwestra z Małą do Gdańska? - słyszy radosny głos Maćka w telefonie. Z jednej strony uśmiech wpływa na jej usta, z drugiej do oczu napływają łzy. - Będą rodzice, poznasz moją dziewczynę... Olka, nie możesz wiecznie się ukrywać...
- Przyjadę. Muszę zmierzyć się wreszcie z tym, co sama nawarzyłam. Musze wyjaśnić wszystko Grześkowi - pozwala, by pojedyncze  łzy spływały po jej twarzy.
- Właściwie, to ja z nim rozmawiałem...
- O czym? - jej brat milczy, teraz nie ma odwagi, by się odezwać. - Maciek, co mu powiedziałeś?! - wręcz krzyczy do telefonu, budząc córkę
- Opowiedziałem mu o tym, jak byłaś w ciąży, jak sobie radziłaś... Powiedziałem mu, że jesteś chora... Olka, on jeździł po Warszawie i Gdańsku i cię szukał! On mimo wszystko nadal cię kocha! Ba! Ciebie i Olimpię...
 - Maciek, przestań, proszę... Przyjdę do ciebie, do rodziców, ale proszę nie mów o tym nikomu, niech to będzie nasza tajemnica...
- Ola...
- Proszę...
- No dobrze, nikomu nie powiem.

Z lekko wyczuwalnym uśmiechem siada na swoim łóżku w wynajmowanym razem z córką pokoju w góralskim pensjonacie. Czuje ciepło wypływające z serca, gdy jej mała kopia wbiega do pokoju z córką właścicieli oraz Frankiem i wesoło opowiada jej, co dziś robiła. Tak bardzo chciałaby widzieć swoje dziecko każdego dnia z tak pięknym uśmiechem na twarzy. Chciałaby móc zobaczyć, jak biega z ojcem po parku, jak przytula się do niego z całych sił, jak przytula się do ich obojga. Po chwili matka drugiej dziewczynki zaprasza ją i Olimpię na kolację, więc chwyta swoją córeczkę za rękę i schodzi do jadalni, gdzie od dobrych kilku chwil Franek pałaszuje już swoją karmę. Fizycznie czuje się źle, psychicznie jeszcze jakoś daje radę. Ma w końcu dla kogo być silna. Po posiłku zostawia córkę w dobrych rękach właściciela pensjonatu, a sama wychodzi na zewnątrz z psem. Puszcza go, by mógł pobiegać, a sama siada na drewnianej ławce w altanie. 

- Ola, chcesz porozmawiać? - dosiada się do niej Agnieszka, właścicielka miejsca, w którym znajduje się z dzieckiem. - Widzę, że nie jesteś taka radosna, jak za każdym razem, gdy tu przyjeżdżałaś. Chcę ci jakoś pomóc...
- Myślę, że nikt nie jest w stanie mi pomóc, jeśli ja sama sobie na początku nie pomogę... - rozkleiła się i po raz pierwszy powiedziała prawdę o Olimpii, o Grześku, o ich "znajomości". Nie pomijała również szczegółów, dlaczego postanowiła powiedzieć Łomaczowi prawdę. Chciała jedynie, żeby jej dziecko miało ojca. Przecież myślała, że to wszystko potoczy się jakoś inaczej...
- Przecież ty go nadal kochasz... Nigdy nie przestałaś. 
- Ale on mnie nienawidzi - westchnęła, spoglądając na biegającego Franka. - Jutro wracam do Gdańska! - wreszcie to zrobiła. Zadecydowała, czego chce. Nie obchodzi ją to, że Grzesiek może nie chcieć z nią rozmawiać. Ważne jest przecież to, że ona go kocha, że chce zawalczyć, dla siebie, dla córki, dla niego samego.
- Jesteś mądrą kobietą, Olu...

Wszystkie rzeczy spakowała w niespełna godzinę, kiedy to jej córka smacznie już spała. Kiedy wszystko było już spakowane wreszcie mogła położyć się obok córki i Franka, zamknąć na chwilę oczy i pomyśleć, jak to wszystko rozegrać. Przecież nie zapuka tak zwyczajnie do Jego drzwi i nie rzuci mu się w ramiona. Musi porozmawiać z nim na spokojnie. Dotknęła dłonią jej czoła, po chwili delikatnie je pocałowała. Zasnęła, a jej myśli i sny były już w Gdańsku, układały swoje własne scenariusze rzeczywistości, która czeka na nią w mieście Neptuna. Z samego rana spakowała walizki do samochodu i ruszyła z Olimpią do miejsca, które spokojnie nazwać może domem. Dziewczynka była zaskoczona, jednak uśmiech na jej ustach utwierdzał Olę w przekonaniu, że to odpowiedni czas i odpowiednia decyzja, że tylko w ten sposób odbuduje wszystko, co potrafiła zburzyć do ruin.


Grzesiek.

Większość ludzi w Polsce jest zabiegana w poszukiwaniu strojów, dodatków czy miejsc na zabawę sylwestrową. Biegają po galeriach handlowych, wydają masę prezentów, którymi spokojnie zrobiliby drugą wigilię. Irytuje cię widok ich uśmiechniętych twarzy, gdy musisz przebywać wokół nich. Bartek wyciągnął cię na siłę z mieszkania. Ledwo co wróciłeś od rodziców, ledwo co "odpocząłeś" po świętach, ledwo co starasz się podnieść po załamaniu, bo jesteś sam, bo nie ma Oli i Olimpii. Nie mogłeś mu jednak odmówić, jest twoim przyjacielem, kimś kto cię rozumie i zawsze wspiera tak samo jak Ala. Nie pomyślałby jeszcze kilka tygodni temu, że dwójka jego najlepszych przyjaciół stworzy związek, który będzie go cieszył, a oni sami będą tacy szczęśliwi. Gawryszewski przechadza się pomiędzy sklepowymi półkami z alkoholem, który zostanie wykorzystany już podczas jutrzejszego wieczoru i nocy. Ty snujesz się za nim, jak cień samego siebie i odpowiadasz na jego pytania.

- Olka się odezwała? - pyta w końcu, zastanawiając się jakiego i ile sztuk szampana wybrać. Zabawnie wykręca głowę, jakby wszystko wyliczał w pamięci. Nie wątpisz w jego zdolności matematyczne, jednak i tek pewnie znów czegoś zabraknie, jak rok temu, gdy przypadła wam obu z siatkarskiego kręgu ta sama rola kupienia szampana i innych napoi wyskokowych.
- Do mnie nie - pakujesz razem z nim kilka butelek do koszyka na kółkach. - Od Maćka wiem, że obie są bezpieczne, że gdzieś wyjechały, nikt nie wie gdzie, że Olka musi wszystko sobie sama poukładać. - Bartek dalej przemieszcza się alejkami.
- I ty tak spokojnie na to reagujesz? - zatrzymuje się nagle, jakby dopiero zrozumiał twoje słowa. Mało co na niego nie wpadasz. - To w ogóle do ciebie nie podobne - wzdycha ruszając w kierunku "lekkich" alkoholów dla pań. - Jeszcze miesiąc temu rozszarpałbyś ją na strzępy, a teraz tak spokojnie o niej mówisz... - przegląda różnego rodzaju alkohole, z których część wpada do koszyka. - A co będzie, jak obie wrócą do Gdańska? - spojrzał wreszcie na ciebie.
- Nie wiem, co będzie - westchnąłeś pchając wózek w kierunku kas. - To wszystko? - wskazałeś na wasze zakupy. 
- Tak, możemy iść do kasy.

Po odwiezieniu całego ekwipunku do klubu, w którym odbędzie się wasza impreza sylwestrowa dla innych siatkarzy, koszykarzy, innych trójmiejskich sportowców, sponsorów, czy zwykłych gości organizowana przez kluby sportowe, odwozi Bartka pod mieszkanie Ali, a sam wraca do swoich pustych kątów, gdzie nikt na niego nie czeka. Wieczorem, gdy leży już w łóżku przychodzi do niego SMS. Jakiś anonimowy numer, więc nawet go nie odczytał. Przekręcił się na drugi bok i zasnął licząc na to, że nadchodzący rok będzie lepszym od poprzedniego. Jego myśli odpłynęły daleko, sen zawładnął nad organizmem. Rano budzi się choć w drobnej mierze wyspany i w lepszym nastroju. Sięga po telefon i śledzi kolejne linijki tekstu, który wczoraj został ci przysłany.


"Tatusiu, tu Olimpia i Maciek. Jesteśmy z Mamą 
w Gdańsku. Napiszę jutro. Kocham Cię Tatusiu."

Wyzywa się od najgorszych w myślach, że wczorajszego wieczora zignorował tę wiadomość, że nawet jej nie przeczytał. Nie wie, co ma robić, jak się zachować, może powinien zerwać się z łóżka, wybiec z domu? Tylko co to da, skoro nie wie, gdzie są, gdzie zatrzymały się dwie najważniejsze mimo wszystkich sytuacji kobiety jego życia. Mieszkanie było wynajęte tylko na ten miesiąc, więc tam nie będzie ich na pewno. Jest w czarnej dupie, musi czekać i liczyć na pomysłowość i litość swojej małej córeczki. Snuje się po mieszkaniu, próbując ułożyć sobie w głowie to, co może się wydarzyć dziś, jutro, a może za kilka dni? Po upływie kilku kolejnych godzin, a braku kolejnych wiadomości zaczyna szykować się do imprezy sylwestrowej. Kiedy ma już zamiar zakładać pantofle i płaszcz otrzymuje kolejną wiadomość. 


"Tatusiu, idź na bal i czekaj na wskazówki."

Wychodzi z mieszkania, wsiada w zamówioną taksówkę i udaje się do hotelu nad samym brzegiem Bałtyku. Dociera na miejsce, gdzie widać już tłum ludzi. Wysoki budynek w renesansowym stylu z pięknym ogrodem zasypanym teraz śniegiem. Oświetlonym milionem małych choinkowych jasnych lampek chodnikiem zmierza ku wejściu. W środku jest równie imponująco niż na zewnątrz. Człowiek jakby cofał się w czasie o kilkaset lat. Odnajduje stolik przeznaczony dla siatkarzy, zajmuje swoje miejsce, zaczyna zabawę.
"Bardzo dobrze tatusiu. Jeszcze kilka godzin. 
Baw się, a i ja, wujek i mama będziemy szczęśliwi."

Bawi się, tańczy z partnerkami swoich kolegów, zaprasza do tańca inne kobiety, których nie zna. Spełnia życzenie swojej córki. Który ojciec postąpił by inaczej? On stara się być najlepszym. Najlepszym na jakiego go stać. Najdłużej tańczy jednocześnie ucinając sobie pogawędkę z Alą. W końcu znają się już 6 lat, jest jego przyjaciółką, nie raz pomagała mu w trudnych chwilach, czy też ratowała tyłek.Jest dla niego jedną z najważniejszych osób, więc powiedział je o wiadomościach, o tym co przeczuwa. W końcu przed samą północą postanowił opuścić lokal i wyjść na świeże powietrze.


"Plaża Tatusiu. Światła zaprowadzą cię do domu..."

Poszedł w tamtym kierunku. Czuł się, jakby dziewczynka obserwowała go z góry, jakby znała jego drogę, zanim sam po niej stąpnie. Wreszcie poczuł pod bytami zmieszany ze śniegiem piasek. Plaża była kompletnie pusta. Zauważył jedną małą świeczkę. To jakiś znak, pomyślał. Czym prędzej zaczął rozglądać się wokół siebie. Gdzieś nad miastem zaczęły wybuchać już pierwsze próbne fajerwerki. Dostrzega w oddali kolejną świeczkę, a za nią inne. Wręcz biegnie mijając kolejne. W końcu dostrzega trzy postacie. Dwie z nich oddalają się, uśmiechając się do niego, zostaje jedna. Ona. Ola. Podchodzi bliżej, śnieg skrzypi pod jego stopami.

- Przecież mieliście już wracać do domu... - dziewczyna odwraca się do tyłu, zauważa go. Grzesiek widzi zaskoczenie na jej twarzy, widzi lęk.  - Skąd wiesz? - pyta jakby w otoczenie nawet na niego nie patrząc. - Olimpia i Maciek prawda? - całkowicie odwraca się od niego, patrzy w morze. - Ukartowali to, tylko że ja chciałam się z tobą spotkać! - głos zaczyna jej drżeć, tak samo jak ciało. Chłopak stoi jednak nadal niewzruszony. - Chciałam wszystko ci wyjaśnić...
- Ola - przerywa jej, podchodzi bliżej i chwyta za ramiona. - Kochasz mnie? - Każdy wie, że odpowiedzi na takie pytanie są dwie, jednak trudno którąkolwiek wypowiedzieć dziewczynie. - Proszę, powiedz, że mnie kochasz, że zaczniesz leczenie, że już nigdy więcej mnie nie opuścisz, ani nie zostawisz mnie i Olimpii... Obiecaj!
- Obiecuję, Grzesiu...



~*~*~Maniek: Mamy z Dzuzeppe przeskok czasowy, bo w opowiadaniu jest Sylwester a my mamy wakacje, dlatego też nie ma rozdziałów tak często :( Ale odwdzięczymy się następnym razem ;) 
Czy sądzicie, że Olimpia wraz z Maćkiem to niezłe połączenie? Jak dla mnie świetne :D Nie wspominając o głównej parze, Grzesiu i Oli :]
Pozdrawiam :*


Dzuzeppe: Przepraszam ze swojej strony za obsówę ;)
Zapraszam: Żądza Osiemnasta. i Pytania.
Całuję :*

poniedziałek, 16 czerwca 2014

14. "Wrócimy, kiedy ja będę na to gotowa..."

Grzesiek.
 
Przez 6 godzin jechał do Warszawy mając nadzieje, że spotka Ole. Zrozumiał, że nie może jej ponownie stracić, tym bardziej Olimpii. Jego mała córeczka, która kocha najmocniej na świecie, która obróciła jego życie o 180 stopni, która wprowadziła radość i śmiech w szarą rzeczywistość, nie pozwoli, żeby tak po prostu zniknęła. Wpierw poczuł się, jakby to specjalnie Olka zabrała mu Małą, jakby chciała ją ukraść. Ale ona to zrobiła z miłości do ich obojga, do dwójki ludzi, których kocha, bo tego jest pewien. Zrobiła to, aby Olimpia miała ojca przez tą malutką chwilę ale i na każdy kolejny dzień w przyszłości, bo z dnia na dzień Oli może zabraknąć. Ma białaczkę, wszystko może się zmienić, a on znowu nie zareagował, nie odkrył sam prawdy, popełniał kolejny błąd za błędem! Nie rozpoznał miłości swojego życia, matki swojego dziecka i nie pomógł jej, gdy tego potrzebowała. 

- Maciek, powtórz mi adres zamieszkania swoich rodziców - mówi od razu, szczędząc sobie czasu na przywitanie.
- Poznańska 14. Mówię ci, że oni nie wiedzą, gdzie są dziewczyny.
- Nieistotne - rozłączył się, rzucając telefon na siedzenie obok. Był już w centrum Warszawy, gdzie korki, dźwięki klaksonów samochodowych i krzyki przechodni są nie do zniesienia. Natłok myśli przerósł jego umysł, czuł się, jakby ktoś wcześniej wymazał mu pamięć, a teraz te wspomnienia wracają z podwojoną siłą.

Maciek miał bardzo podobny głos do Oli, wyglądali jak bliźniacy. Jednak różnili się charakterami, Maciek był pewny siebie, silny, mówił prawdę, nie owijał w bawełnę, a Olka to było jego przeciwieństwo, od młodości. Dziwnie rozmawiało się z bratem swojej byłej dziewczyny, tym bardziej na temat jej choroby. Wtedy zrozumiał, że Ola zrobiła to z miłości do niego samego, do Olimpii. Zrozumiał, że chciała dla nich jak najlepiej, chciała pozwolić im na normalne życie po swojej możliwej śmierci. Chciała zapewnić córce dom rodzinny. Poczuł nagle silniejszy ból od tego psychicznego, gdyż odczuł go na własnej skórze. Zderzył się z kierowcą nowego Fiata 500L przez swoje zadumanie.

- Czemu, do kurwy nędzy, akurat teraz?! - krzyknął, waląc ręką w fotel pasażera. Oparł głowę o zagłówek, policzył do 10 i ze "stoickim" spokojem wyszedł z samochodu. - Najmocniej panią przepraszam, korki w tym mieście są nieco uciążliwe.
- Pan sobie ze mnie żartuje, prawda?! Pan jeździć nie umie, lepiej znowu na prawko zdawać, a nie na korki zwalać! - pani od Fiata była zdenerwowana i wrzeszczała na niego, jakbym co najmniej matkę jaj zabił. Obił jedynie jej tylny zderzak, ale jego zdaniem to nie jest od razu powód do podnoszenia głosu. Dzięki Bogu, jakaś mała istotka wyłoniła się z wnętrza samochodu i pociągnęła, zapewne swoją mamę, za rękaw. Wyobraził sobie wtedy Olimpię w objęciach Aleksandry. Dlaczego wcześniej nie zauważył podobieństwa między nimi? Dlaczego był tak bardzo zaślepiony? Ta sama twarz, usta, nosek, kolor włosów, jedynie oczy odziedziczył po nim. Oczy i nazwisko.
- Mamusiu, to ten siatkarz. Tatuś mi z nim zdjęcie robił. - w myślach skarcił siebie, że wyszedł z tego samochodu. Przecież siatkówka to nieodłączny element jego życia, mógł być na 99% pewny, że 1/8 warszawiaków go rozpozna. Uśmiechnął się i podszedł do dziewczynki. Przykucnął przy niej, a jej oczy zrobiły się wielkości 5 złotówek.
- Cieszę się, że mnie poznałaś, ja ciebie też kojarzę.
- Naprawdę? - jej brązowy warkocz wystawał z pod czapeczki z uszami misia. Oczka miała niebieskie jak Morze Śródziemne we Francji, biła od nich dobroć, miłość. Nie była podobna do Olimpii, ale każda mała dziewczynka, którą widział podczas całej drogi do Warszawy, mu ją przypominała.
- Tak i nie było okazji, żeby dać ci prezent. - wziął ją za rączkę i z bagażnika swojego samochodu wyszperał koszulkę meczową, czyściutką i wypraną. Wręczył jej podarunek, mimo protestów jej matki.
- Mamo, bardzo proszę! To najcenniejsza rzecz jaką dostałam.
- Wiesz co mała, najcenniejszymi osobami w twoim życiu są rodzice. I żadna zabawka, rower czy jakiś przedmiot nie zastąpi ci ich. - uśmiechnął się się do dziewczynki, a z jej matką wyjaśnili sobie całą sprawę ze stłuczką, więc wreszcie mógł ruszyć dalej w drogę, by szukać swojego szczęścia.

Dochodziła 19.00, było coraz ciemniej, a a on dalej nie umiał znaleźć domu, który należał do państwa Siemieniuk. Zdecydował, że zatrzyma się w hotelu na obrzeżach Warszawy, w końcu musiał odpocząć. Miła pani recepcjonistka zameldowała go i dała klucze do pokoju. Cały teren hotelu oraz jego wnętrze było oświetlone lampki świątecznymi, różnymi ozdobami, było jasno jak w dzień. Gdy wszedł do swojego pokoju, zobaczył obraz nad swoim łóżkiem, młodą kobietę z córeczką, obie były blondynkami. Ola i Olimpia, to ich szukał, więc nie powinien się zatrzymywać, ani na sekundę. Już chciał wrócić do holu z zamiarem oddania kluczy, ale oczy tej dziewczynki patrzyły na niego z troską, tak jakby mówiła: "Tato pójdź już spać. Zostaw mamę, zostaw nas...". Tak zrobił. Musiał odpocząć. Musiał nabrać sił, by wreszcie je odnaleźć, nie ważne gdzie, nie ważne kiedy. Musiał je odnaleźć i wszystko naprawić.


Kolejne dnie spędzone w stolicy nic jednak nie dały. Rodzice Oli wiedzieli tyle, co ona sam, martwiąc się o swoje dziecko i wnuczkę z taką samą mocą co on sam. Musiał wrócić wreszcie do Gdańska, gdzie na każdym kroku widział je obie. Uśmiechnięte, radosne, śmiejące się do niego. W pustym mieszkaniu, gdy zamknął oczy i zgasił światło, nadal słyszał radosny śmiech córki i zmysłowy głos Oli. Tak mocno cierpiał. Nie miał sił, by chodzić na treningi, dodatkowo podkręcił kostkę. Każdy dzień był taki sam. Codziennie siedział na kanapie, oglądał zdjęcia w telefonie, czekał na jakąkolwiek informację. Żadnej się nie doczekał.


Ola.

Ostatnimi nocy w ogóle nie mogła zmrużyć oka, nie potrafiła zasnąć, choć jej organizm powoli się wykańczał. Z dnia na dzień stawała się coraz bledsza, coraz chudsza, coraz mniej wesoła. Nawet Olimpia zauważała jej zmianę, jednak co małe, sześcioletnie dziecko może wskórać w związku ze swoją bądź, co bądź dorosłą matką. Tęskniła za swoimi bliskimi. Za rodzicami, za bratem, nawet za psem, który pozostał w Warszawie. Ale do niczego nie mogła porównać tęsknoty za nim, za Grześkiem. Nie chciała przecież, żeby wszystko właśnie tak się potoczyło. Chciała podarować swojemu dziecku ojca, a miłości swojego życia córkę. Chciała, by byli razem szczęśliwi wtedy, gdy jej już na tym świecie zabraknie, gdy zabiorą ją anioły, gdy z góry będzie obserwować losy swoich najbliższych, gdy niewidzialną dłonią będzie przepychać balansujące na siatce piłki na stronę Jego przeciwnika, gdy prześwietlać będzie potencjalnych chłopaków swojej córki, gdy stanie się nicością.

Nie chciała wiele, jednak oczywiście okrutny los pokrzyżował jej plany. Pozwolił jej się po raz drugi zakochać w tym samym mężczyźnie. Pozwolił również cholernie mocno go zranić. Pozwolił w końcu uciec od problemów, od życia, od ludzi, którym na niej zależy. Pozwolił stać się egoistką, myśląca jedynie o swoich potrzebach, nie kierującą się racjonalnym myśleniem. Nawet przyjazd do miejsca, gdzie aktualnie znajduje się razem z córką był jej głupim wymysłem. Przecież pobyt w Zakopanem miał jej pomóc, a przysporzył jeszcze więcej bólu, gdy spacerowała po Krupówkach razem z córką, a w głowie widniały jej obrazu sprzed kilku lat, gdy była przytulana przez ojca małej. Płacze z bezsilności, gdy podczas samotnego już nocnego spaceru co chwilę mija miejsce, które wzbudzają w niej silne uczucia. Pamiętliwa łatwa w parku, na której oparciu dwie wyryte litery. "A + G". Drzewo przy ulicy, pod którym stali, gdy padał deszcz. Wreszcie budynek pensjonatu, gdzie spędzili razem wakacje. Wszystko jej coś przypomina.

- Wesołych Świąt, Maciek...
- Boże, Olka, wreszcie się odezwałaś! - w słuchawce słyszy krzyk zdenerwowanego brata. - Od miesiąca nie ma z tobą kontaktu... - milczy, nie ma nawet siły, by zbesztać go, że przecież jest dorosła, że może robić co chce. - Wszystko z Wami w porządku?
- Tak... Jesteśmy całe i bezpieczne.
- Powiedz, gdzie jesteście, przyjadę po was... Ola, proszę... Są święta...
- Nie, nie możesz... Wrócimy, kiedy ja będę na to gotowa...
- Ale Grzesiek... - rozłącza się, nie chce słyszeć jego imienia, wystarczy, że sama zbyt często wymawia je w myślach.
- Mamo, chcę do taty - Olimpia z płaczem wtula się w jej ramiona. - Tęsknię za nim, za wujkiem, za dziadkami... Ale najbardziej tęsknię, mamo, za twoim radosnym uśmiechem, a śmiejesz się  tak tylko przy tacie...
- Wrócimy, Skarbie... Już niedługo...

Nie spodziewała się, że ta mała istotka tak wiele będzie w stanie zaobserwować, by potem uświadomić ją samą, jak bardzo różni się od osoby, którą staje się przy Łomaczu, którą tylko przy nim, tylko razem z nim może być. Sama nie raz łapała się na tym, że szeroki uśmiech widniał na jej twarzy tylko wtedy, gdy On przebywał blisko. Nie raz czerwieniła się w środku, gdy to właśnie na Jego widok iskrzyły jej oczy. Często myślała o nim, umieszczając go w swojej przyszłości, której podobno na początku nie chciała. Zmieniła się. Przy nim. Dla niego. Dla córki i samej siebie, bo jedynie razem mogą być jeszcze szczęśliwi, bo osobno pozostanie z nich tylko puste ciało, bez grama żywej kochającej duszy w środku. To zdecydowanie najtrudniejsza decyzja w jej życiu. Nie ma i nie było trudniejszej. Musi zdecydować. Musi wybrać, czy chcesz walczyć i wygrać, czy też może chce przegrać z kretesem i zostawić swoich bliskich samych, zadać im ból.

- Oli, Jesteś już duża, prawda? - pyta swoją córkę, gdy po prowizorycznej wigilijnej kolacji zmierza razem z nią do kościoła na Pasterkę.
- Jestem dzieckiem, mamo... Mądrym, ale nadal dzieckiem.
- Obiecaj mi coś... Obiecaj mi, że jeśli cokolwiek by się ze mną stało, jeśli przegrałabym swoją walkę... Obiecaj, że zajmiesz się tatą, że nie pozwolisz, żeby był nieszczęśliwy...
- Nie, mamo... Ty sama się nim zajmiesz, już ja tego dopilnuję...



~*~*~


Dzuzeppe: Tak to już była, że jak się nie chcę, to nic nie pomaga...
Przepraszam ze swojej strony, ze tak długo czekałyście na 
rozdział.
Mnie już samą przeraża myśl, że powoli widać już koniec tej historii. ;/
Zapraszam na:
Żądzę Czternastą.  /  Epilog Sobotniej Nocy.  /  Pytania?


Maniek:  Coraz bliżej do epilogu i ja nie mogę w to uwierzyć. Czas nieubłaganie szybko leci, takie życie. Naprawdę nie wiem co napisać, bo tak jak Dzuzeppe przeraża mnie myśl, ze to wszystko się zaczyna kończyć. Ale spokojnie, spokojnie... przecież ten rozdział to jeszcze nie epilog, prawda? :*

Ps. Zapraszamy Was do Głosowania na nasz blog w konkursie WAKACYJNY PUZZEL na Siatkarskich Puzzlach. 
Zarówno my, jak i Grzegorz, Aleksandra i Olimpia proszą was o swoje głosy i serdecznie za nie dziękują :D



poniedziałek, 5 maja 2014

13. "Kocha, cierpiąc - nienawidzi, kochając."

Ola.

Od kiedy tylko dowiedziała się, że zostanie matką, zaczęła wyobrażać sobie ten moment, gdy Grzesiek dowie się prawdy. Nigdy jednak nie widziała takiej wizji, jaka wydarzyła się naprawdę kilka dni temu. Nie myślała, że jej życie znów wywróci się do góry nogami, że wszystko wróci do punktu wyjścia, z którego wyruszyła miesiąc temu, by przekazać prawdę światu. Na początku najtrudniejsze było to, żeby wytłumaczyć Olimpii prawdę. Przecież jej córka nigdy nie miała ojca, więc jak niby miała przywyknąć do myśli, że ma sławnego ojca, że wreszcie będzie mogła go zobaczyć, że siatkówka, która towarzyszy jej od pierwszych dni życia nie jest jedynie zwykłym zainteresowaniem matki, ale wielką miłością obojga rodziców.

Nie powiedziała nikomu o tym, co wydarzyło się na hali. Nie chciała. Wolała tamtego dnia łazić bezczynnie w strugach deszczu po najdalszych zakątkach Gdańska, niż zadzwonić do rodziców czy brata. Nogi same zaprowadziły ją pod drzwi Ali. Sama nie wiedziała, dlaczego to akurat przyjaciółka Grześka może być jedyną osobą, której może się wygadać i nie liczyć na lincz, a pomoc. Nawet jeśli obie kochały rozgrywającego, tylko jedna mogła być szczęśliwa u jego boku. Ale wyleczyła się z uczucia, którym go darzyła. W końcu nie mogła dalej żywić miłości do Grześka, skoro w jej życiu coraz to większą rolę odgrywać zaczął Bartek. Ola mogła wypłakać się i poczuć, że ma kogoś dziwnie bliskiego sobie obok. To dziwne, ale ta sytuacja zbliżyła je do siebie i spowodowała, że od wrogości przeszły jednej nocy do przyjaźni. Obie kobiety miały różne zdania, jednak zdołały się dogadać.

- ... I wiesz, wtedy, w przedszkolu, Tomek złapał mnie za rękę i powiedział, że chciałby mieć taką żoną jak ja... Mamo, słuchasz mnie w ogóle?
- Co... Tak oczywiście, że słucham... - odpowiedziała córce wyrwana z letargu wspomnień z kończącego się miesiąca.

Nie chciała nawet rozmawiać już z Grześkiem i próbować mu wszystko wyjaśnić. Wiedziała, że to nie ma sensu, że zraniła go po raz drugi, jednak zdecydowanie mocniejszy. Najpierw sprawiła, że pokochał je obie, a teraz odebrała mu wszystko, mówić całą prawdę i przyznając się do rodzicielstwa oraz wspólnej przeszłości. Chce usunąć się z jego życia, by pozwolić, żeby był z kimś, kto zasługuje na tak wspaniałego mężczyznę. Mimo że cholernie mocno go kocha, wie, że już nigdy nie będzie między nimi tak dobrze, jak było teraz. Zrozumiała, że jedynym wyjściem jest ponowny wyjazd do rodzinnej Warszawy. Położyła Olimpię spać, a sama zabrała się za pakowanie rzeczy. Nie mogła już dłużej wytrzymać w mieszkaniu, w którym tak często gościła jej miłość, gdzie znów za Jego sprawą poczuła się prawdziwą, szczęśliwą, dowartościowaną kobietą. Nie mogła, bo w tych ścianach zakochała się w nim na nowo na podstawie tlącego się nikłym płomieniem uczucia z przeszłości.

- Olka, zrozum, że robisz wszystko źle...
- Nie, to ty zrozum, że już dość namieszałam w jego życiu... Teraz chcę dać mu szansę na bycie szczęśliwym z innymi ludźmi... - nie pozwoliła przekonać się bratu do rozmowy z rozgrywającym, bo przecież "to i tak nic by nie dało, zraniła go"
- Ale chociaż nie wyjeżdżaj. To zrani go jeszcze bardziej... - słowa zaczęły huczeć w jej głowie, odbijając się od wszystkich pozostałych. To tak strasznie boli. Kocha, cierpiąc - nienawidzi, kochając.

Ostatnie spojrzenie na wspólne zdjęcie stojące na komodzie w salonie, ostatnie zaczerpnięcie specyficznego morskiego powietrza i zapachu mieszkania, ostatnie dotknięcie drzwi wejściowych, ostatnie przekręcenie klucza. To już pewne. Wyjeżdża. Znów go rani. Znów myśli, że tak będzie lepiej. Niestety nie będzie... Płacze, z jej oczu kapią tysiące słonych łez, których nawet nie stara się hamować. Serce każe jej zostać, rozum każe wyjeżdżać. Tak bardzo chciałaby móc przeżyć to jeszcze raz. Tak mocno pragnie chociażby na pożegnanie ostatni raz móc posmakować jego ust, wtulić się w bezpieczne ramiona, powiedzieć, jak mocno go kocha. Wie, że nie może. Wtedy wszystko bolałoby jeszcze bardziej. Odbiera córkę z przedszkola, jako jedynej mówi prawdę, gdzie jadą, rusza w drogę. Obie cierpią, ale tylko jedna ma jeszcze nadzieję, że wszystko da się jeszcze pookładać. Olimpia wierzy, że znów odzyska rodziców.



Grzesiek.

Miesiąc później.

Słowa, które usłyszał, pozbawiły go sił do życia, które do tej pory miał zawsze. Tamtego wieczoru nawet alkohol nie dał mu ukojenia, nie pozwolił choć na chwilę zapomnieć. Bo chociaż był pijany, to i tak na każdym kroku widział ją. Przytłaczała go. Ale sam tego chciał. Bo przecież zakochał się w niej drugi raz jak wariat. Zakochał się, bo i ona go pokochała. Była taka inna, taka wyjątkowa i specyficzna. Taka jedyna, w której mógł się prawdziwie zakochać. Nie wie, gdzie jest zarówno jego córka, jak i jej matka. Nie ma pojęcia, co mógłby w tej chwili zrobić, jak się zachować, by nie stracić ich obu. To paranoiczne, ale mimo wszystko nie przestał kochać ich obu z dnia na dzień. Czuje, że i za kilka lat nie przestanie.

Nie ma siły zwlec się z łóżka, jednak w końcu musi. Nie może przecież wszystkich następnych dni swojego życia spędzić w mieszkaniu. Musi jakoś uporać się z tym, co dostał od Oli. Nienawidzi ją. Kochając do maksimum potrafił znienawidzić za to, co zrobiła. Przecież zrozumiałby to, gdyby już na samym początku powiedziała mu prawdę. Mógłby się przynajmniej nie zakochiwać drugi raz, nie cierpieć, nie myśleć, co by było, gdyby za młodu nie postanowił wyjechać. Przecież mogliby tworzyć wspaniałą rodzinę, mogliby mieszkać w trójkę w Warszawie, mogliby być całkowicie innymi ludźmi, niż ci, w których przekształcił ich los. Mogliby być szczęśliwi, a nie tak jak teraz cierpieć. 

- Łomacz, weź się za siebie! - na treningach słyszał tylko takie odzywki trenera. Wszystko zaczęło być mu obojętne. Nie chciało mu się być dokładnym, wystawiając piłki, więc każdy kolejny zawodnik nadziewał się na blok. Jego drużyna przegrywała, a jemu nie zależało na zwycięstwie. Chciał już iść do domu, upić się i przestać myśleć. Jednak, kiedy już leżał pijany na kanapie, myślał jeszcze intensywniej. Pragnął mieć ją obok. Pragnął słyszeć śmiech córki. Pragnął jeść z nimi obiema posiłki. Pragnął stworzyć z nimi rodzinę. Pragnął jeszcze tego, aby móc ją znienawidzić albo całkowicie zapomnieć, jednak uczucie miłości było zbyt silne, aby przestał ją kochać.

- Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale to ważne, więc proszę wpuść mnie do środka i daj powiedzieć ci wszystko... - widok Maćka po otworzeniu drzwi strasznie go zdziwił. Gestem ręki zaprosił do środka swojego gościa, proponując coś co picia. - Nie przyszedłem tu w celach towarzyskich. Wiesz, że jestem bratem Olki... Wiedziałem o wszystkim wcześniej niż zdążyła tu przyjechać. Chcesz poznać prawdę?
- Przecież już ją poznałem...
- Nie powiedziała ci wszystkiego... Zacznę może od początku. Pewnie nie pamiętasz mnie z przeszłości, prawda? - rzeczywiście nie pamiętał go. Kiedy w młodości spotykał się z Olka, ta nigdy nie wspominała o bracie. - Zmieniłem się na lepsze, a to po części i twoja zasługa. Zmieniłem się, bo Ola mnie potrzebowała. Kiedy dowiedziała się o ciąży, to mi powiedziała pierwszemu. Uwierz, że to było dziwne, jeśli pierwszy raz od kilku miesięcy zamieniasz zdanie z siostrą, a ona mówi ci coś takiego. Wtedy nawet nie płakała. Bała się jednak o to, co będzie dalej, jak sobie poradzi, co powiedzą rodzice. Wszystko jednak szło dobrze... Wiesz jakie to fajne uczucie, słyszeć bicie nienarodzonego dziecka? Ja słyszałem, jak mocno bije serduszko Olimpii. Między mną, a Olą wreszcie było tak, jak być powinno. Niekiedy słyszeliśmy, że wyglądamy jak szczęśliwa para... Najgorsze były ostatnie miesiące ciąży, gdy płakała. Nie musiałem nawet pytać, z jakiego powodu. Wiedziałem, że to ty nim byłeś. Kiedy rodziła, byłem przy niej w szpitalu. Pamiętam, że gdy mogła przytulić małą do siebie, powiedziała coś takiego, że sprawi, aby poznała ciebie. Udało jej się... 
- Ale do czego zmierzasz?
- Już... Ola pół roku temu dowiedziała się, że jest chora... Wtedy postanowiła, że powie Małej prawdę. Zaplanowała to wszystko. Musiała sama powiedzieć ci, że masz córkę wtedy, kiedy jeszcze choroba jej na to pozwoli. Zwlekała z operacją, bo wiedziała, że jedynie przeprowadzka do Gdańska pozwoli jej powiedzieć ci prawdę w momencie, kiedy będziesz na to gotowy...
- Na coś takiego nie można być gotowym...
- Dlatego dała ci miesiąc, żebyś je obie poznał i przyzwyczaił się do tego, że masz córkę. Z tego powodu przełożyła zabieg. Grzesiek ona ma białaczkę. Wszyscy boimy się, że teraz nie będzie się chciała leczyć, bo nie będzie mieć już celu. Do tej pory było nim wyjawienie ci prawdy, jak widzisz, udało jej się. Dodatkowo od miesiąca nie ma z nią kontaktu. Zwyczajnie zamiast wrócić do Warszawy, zniknęła gdzieś z małą. Od momentu waszej kłótni w hali nie daje znaku życia...
- Ale co ja mam z tym wspólnego?
- Człowieku, zrozum wreszcie, że ona cię kocha! Musimy ją odnaleźć!

Wtedy dopiero zrozumiał, że nie może inaczej, że musi ją odnaleźć. I nie ważne, co miałoby się wydarzyć potem. Nie ważne, czy życie ułożyłoby się po jego myśli. Nie ważne, czy wszystko byłoby kolorowe. Nie ważne, czy szczęście byłoby w jego życiu non stop. Najważniejsze dla Grześka w tej chwili jest to, aby odnaleźć dwie najważniejsze kobiety w swoim życiu, by wszystko wyjaśnić z Olą, by poczuć, że życie jest dla niego sprawiedliwe. Jednak to nie jest proste zadanie. W końcu miesiąc temu zdał sobie sprawę, że tak naprawdę kompletnie nie zna teraźniejszej Oli. Zna tylko tę dziewczynę, która udawała nieznajomą. Gdzieś w głębi serca nienawidzi samego siebie, że nie zdołam skojarzyć wielu faktów i rozpoznać w Oli swojej pierwszej prawdziwej miłości. Jest zły na siebie, że był tak strasznie zaślepiony poznaniem jej, jako nowej osoby. Ale odnajdzie ją. Chociażby na końcu świata, gdzie drogę wskażą mu światła...


~*~*~

Witam po miesiącu przerwy :D
Dziś jestem sama, gdyż nie mogę złapać kontaktu w możliwy sposób z Maniek.
Proszę was o zrozumienie, dlaczego przez tak długi czas nie było rozdziałów...
Przepraszamy :)

Jednak z was spekulowała pod ostatnim postem, że Ola jest chora. Spekulacja się potwierdziła.
Nie mam pojęcia jak zareagujecie na zachowanie Olki.
Zrozumcie jedynie to, jak bardzo boli powiedzenie prawdy, która przeradza się w kłótnię. :(
Jeśli mam być szczera, to został jedynie jeden rozdział + Epilog ;)

Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*


Przepraszam za błędy, jeśli są (a są pewnie ;/ )